Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

Przypisy

1. Ekologia - to tylko i wyłącznie nauka, badająca współzależności między organizmami żywymi a środowiskiem ich życia. Po raz pierwszy użył tego pojęcia biolog niemiecki Ernst Haeckel w 1866 r. Niepostrzeżenie terminami "ekologia", "ekologiczny" itp. zaczęto obejmować większość działań ochronnych w przyrodzie (te rolę spełniały z powodzeniem "działania sozologiczne") lub dotyczących alternatywnego stylu życia wobec obowiązującego paradygmatu tzw. postępowego rozwoju społeczeństwa. W języku potocznym - "ekologiczny styl życia" oznaczać może całą gradację postaw społecznych od całkowitej negacji i ucieczki od cywilizacji do deklarowanej zgody na pełny rozwój gospodarczy i technologiczny pod warunkiem, że nie powoduje on nieodwracalnych szkód w przyrodzie. Tytułowa "ekologizacja" - to najczęściej zespół technik mających zapobiegać i likwidować powstałe wcześniej zagrożenie dla środowiska przyrodniczego.

2. W tej książce często dość swobodnie i krytycznie odnoszę się do "przydatności" środowisk akademickich w procesach ekologizacji gmin, które - przyznajmy - pozostaną jednak przede wszystkim dziełem samorządowym. Spowodowało to już na etapie czytania rękopisu różne krytyczne komentarze pod moim adresem. Wyjaśniam zatem: proces ekologizacji wymagać będzie niewątpliwie zaangażowania specjalistów, ale najczęściej nie tam, gdzie oni sami najchętniej by się widzieli. A więc: na pewno nie oni będą tym procesem kierować. Za niedopuszczalne uważam również "tasiemcowe" badania - oczywiście na koszt ekologizującej się gminy, czy funduszu przeznaczonego na ekologizację. Trzeba sobie jasno zdawać sprawę ze sprzeczności motywacji. Ekologizacja gminy musi we względnie krótkim czasie przynieść wymierne efekty dla jej mieszkańców. Z kolei wiadomo skądinąd, że uczeni ekolodzy wyznają dwa zasadnicze poglądy:

  1. przede wszystkim badać i publikować,
  2. obiekty chronione są po to by je badać, profanom od nich wara!; oby się zatem nie okazało, że ekologizacja będzie bardziej przydatna dla ludzi z zewnątrz, niż dla mieszkańców gminy.

Ekologizacja nie jest zatem wygodną synekurą dla różnej maści specjalistów (naukowcy są tylko jedną z takich grup). Obrastanie takich i podobnych programów przez nieruchawe "zespoły badawcze" jest istną plagą społeczną, z którą nie radzą sobie nawet w bogatszych krajach. O wiele rozsądniejsze byłoby godziwe wynagradzanie naszych uczonych za konkretnie zamówione badania, opracowania, czy wręcz - instrukcje działań. W tym systemie działające instytuty resortowe (np. Instytut Badawczy Leśnictwa) mogą się poszczycić sporymi doświadczeniami. W praktycznej ekologizacji jest mnóstwo takich problemów, które trzeba rozwiązać centralnie. Ich rozwiązywanie przez każdą ekologizującą się gminę oddzielnie jest niepotrzebną stratą czasu i pieniędzy.

3. W Polsce jest około 2500 gmin. Gdyby założyć, że na "naukowe przygotowanie ekologizacji gminy" potrzebne minimum to 40 naukowców (co jest wielkością znikomą wobec wielkości "problemów do zbadania") i gdyby owo "przygotowanie" trwało 2 lata (co znów jest bardzo optymistycznym założeniem, gdyż zespół ekologów może u nas coś sensownego zrobić dopiero w ciągu 5 lat) - to na tak fragmentaryczne opracowanie 100 gmin potrzeba 4000 ludzi. I prawdopodobnie więcej uczonych ekologów w Polsce nie znajdziemy. A przecież prowadzą oni i inne badania, są wykładowcami na uczelni, piszą prace i książki, jeżdżą na sympozja itp. Stopień ich zaangażowania w "nasze" badania będzie więc z reguły niewielki. Oznacza to dalej, że rocznie można w ten sposób "przerobić" 50 gmin: 2500 - gmin w ciągu 50 lat. Dla ostatnich 50 gmin z owych 2500, rozpoczęcie prac naukowych przesunęłoby się więc poza rok 2040!

Jest więc rzeczą oczywistą, że ekologizacja gmin musi wychodzić z innych założeń, niż wyobrażają to sobie środowiska naukowe ekologów. I wcale nie musi to oznaczać awanturnictwa.

4. Akurat ten klub nie wyszedł poza wstępne deklaracje. Z różnych powodów.

5. Tak sądziłem w 1994 r., kiedy pisałem tę książkę. Późniejsze obserwacje dowodzą braku skuteczności "formuły klubowej". Lepsze efekty w gminach daje prężnie działająca komisja (lub podkomisja) ds. ochrony środowiska oraz świadoma kadra samego urzędu gminy.

6. Rozwijam ten pogląd w innej książce ("Zielona Alternatywa?") która być może ukaże się w najbliższej przyszłości. Tu dodam tylko, że nie było dotychczas cywilizacji, która po okresie świetności nie osiągnęłaby stanu stagnacji, rozpadu i upadku. Za przyczynę upadku cywilizacji oprócz przyczyn społecznych (zanik poczucia tożsamości, patologia społeczna, ogólny upadek obyczajów), uznaje się degradację środowiska (zanik żyzności i produkcyjności gleb, pustynnienie, erozję wietrzną i wodną, brak drewna itp.). Wyroku Historii na tak osłabionej cywilizacji dokonuje najczęściej najazd barbarzyńców zewnętrznych, których nęcą niezmierzone bogactwa, ale których nie potrafią czy nie chcą dalej pomnażać. Kończy się to zazwyczaj na prymitywnym rabunku. Konsekwencje są zawsze te same: barbarzyńcy nie stają się bardziej cywilizowani, stara cywilizacja nie przejmuje zalet i cnót najeźdźców. Dramatem owego stopu jest powstanie "właściwego barbarzyństwa", w którym długo kiełkują zalążki nowej cywilizacji. Np. po upadku cywilizacji grecko-rzymskiej, na pojawienie się początków nowożytnej nauki trzeba było czekać ok. 600 lat. (Por.: D. Rops, Kościół wczesnego średniowiecza, Instytut Wydawniczy "PAX", Warszawa 1969; A. C. Crombie, Nauka średniowieczna i początki nauki nowożytnej, Instytut Wydawniczy "PAX", Warszawa 1960).

Dziś w odniesieniu do obecnej globalnej cywilizacji euroamerykańskiej, dostrzega się symptomy jej rozpadu za przyczyną "barbarzyńców wewnętrznych" (por.: J. Gaul, "Barbarzyńca redivivus", "Przegląd Powszechny", 1933, 10: 130-136).

Jest tylko jedna droga uniknięcia kataklizmu: wyprzedzające totalną barbaryzycję "planowe" przejęcie jej działań, celowe "zbarbaryzowanie" cywilizacji. I o dziwo - większość ruchów uznających się za "ekologiczne" nic innego nie robi! Wraca do technik obchodzenia się ze środowiskiem sprzed ery przemysłowej, nie gardząc wcale wynalazkami technicznymi tej ostatniej (np. możliwe jest ułożenie programu komputerowego gospodarstwa ekologicznego opartego o mistyczno-astrologiczny kalendarz biodynamiczny i jednoczesne stosowanie feromonów i biodynamicznych oprysków w "ekologicznych" uprawach, etc.)

7. Używane przeze mnie pojęcie "ekologów" zawiera w sobie dwa znaczenia:

  1. ekologów-naukowców, ludzi zajmujących się nauką ekologii,
  2. osób uważających się za "ekologów", co bardziej odpowiada pojęciu "Zielonych", czyli raczej działaczy mnogich ruchów ekologicznych.

Tych pierwszych cechuje z reguły większa rozwaga i fachowość, tych drugich - "etos rewolucyjny". W szczegółach jednak, zarówno wśród naukowców zdarzają się ekolodzy "nawiedzeni", jak i wśród "Zielonych": całkiem zrównoważeni. Jeszcze częściej ci sami ludzie potrafią w różnych sprawach przyjmować skrajne postawy. Zależy to często od ukrytych za sprawą partykularnych interesów danej grupy ludzi. O jakich "ekologach" piszę - wynika najczęściej z kontekstu. Trudno byłoby to za każdym razem tłumaczyć.

8. Wszyscy moi uczeni recenzenci - bardzo wrażliwi na "nieodpowiedzialne" ich zdaniem moje opinie przydatności zespołów naukowych w procesie ekologizacji - chyba niepotrzebnie są obrażeni. Raz dlatego, że mizeria finansów samorządów nie pozwoli na żadną "rozrzutność". Dwa - ekologizacja to jednak pewien proces społeczny, który rozwija się niezależnie od (choćby i najmądrzejszych) opracowań eksperckich. W końcu analogiczne techniki ekologizacyjne pojawiały się (i rozpowszechniały) w przeszłości wielokrotnie. Niektóre z nich w czasach, gdy nikt nie słyszał nie tylko o ekologii ale nawet o nauce!

9. Wydzielanie drzew to proces obumierania drzew w trakcie rozwoju drzewostanu, jest procesem naturalnym, i w pewnych granicach - normalnym. Nienormalne jest wydzielanie drzew pod wpływem czynników chorobotwórczych (grzyby, owady, zanieczyszczenia) - prowadzi do rozrzedzenia drzewostanu lub jego likwidacji.

10. Eutrofizacja jest procesem naturalnym i w sukcesji naturalnej czymś nieuniknionym i pożądanym. Polega bowiem na wzbogacaniu w substancje odżywcze ubogich siedlisk (oligotroficznych). W miarę rozwoju zbiorowisk roślinnych i rosnącej zasobności siedliska, rośnie jego różnorodność gatunkowa i tym samym stabilność ekologiczna. Eutrofizacja sztuczna (wymuszona) - o szybszym niż w naturze dostarczaniu biogenów z zewnątrz - nosi często znamiona lokalnej katastrofy ekologicznej (np. w wodach otwartych, na polach, w lasach). Złe jest więc nie samo zjawisko, lecz katastrofalne tempo jego rozwoju, nie dostosowane do możliwości adaptacyjnych danego ekosystemu.

11. Ugorowanie większych powierzchni odłogów niesie ze sobą znaczne niebezpieczeństwo rozmnoży organizmów szkodliwych, czy za takie uznawanych. Ugorowanie nie jest (i nie będzie) lekarstwem na wszelkie choroby intensywnego rolnictwa, jeśli nie pójdzie z nim w parze cały zestaw technik towarzyszących, zapewniających rozwój maksymalnie dużej (z możliwych do osiągnięcia) liczby gatunków uznawanych za pożyteczne.

Np. w 1995 r. w woj. opolskim i wrocławskim do rozmiarów lokalnej katastrofy rozrosła się populacja nornika polnego. Wiosną liczono do 400 nor na 1 ha! Jako przyczynę podawano m.in. brak wykaszania miedz i rowów, brak środków na walkę chemiczną itp. (M. Urbanek "Polityka", 1995, nr 29: 10). Jest to jednak tylko część prawdy, bowiem oprócz sprzyjających warunków glebowych i środowiskowych, charakterystyczną cechą tej katastrofy był ewidentny brak wrogów naturalnych owych gryzoni, niszczących całe zasiewy. I brak jakichkolwiek działań by stworzyć warunki do życia dla tych wrogów (czatownie dla myszołowów, skrzynki (chyba raczej: skrzynie!) lęgowe dla sów, miejsca schronienia i rozrodu dla łasicowatych, lisów itp.).

Skądinąd przecież wiadomo, że w krajobrazach rolniczych o zróżnicowanej strukturze zapewniającej bytowanie wielu organizmom (w tym licznym drapieżcom) do katastrof ekologicznych nie dochodzi. Walka chemiczna, wykaszanie miedz, to działania prowadzące do maksymalnego uproszczenia biocenoz, a w konsekwencji - do narastania zjawisk klęskowych. W ekologizacji chodzi więc o to by ten łańcuch niedorzeczności przerwać. Często, choć nie zawsze, przy pomocy prostych środków.

12. Oczywista przesada, którą natychmiast wytknęli mi recenzenci. Celowo jednak nie zmieniam tego zdania. Ma ono obrazować niezwykłe możliwości tworzenia "alternatywnych ekosystemów". Tak naprawdę każda populacja roślin i zwierząt napotyka na rozliczne czynniki ograniczające jej rozwój. "Populacja rosnąca w nieskończoność" to stan klęski ekologicznej. W przypadku ptaków owadożernych takiej obawy nie ma, tu zawsze czynnikiem ograniczającym będzie brak miejsc do gnieżdżenia, brak pokarmu, presja wrogów naturalnych.

13. Pewien recenzent, który doczytał maszynopis tej książki zaledwie kilka stron dalej, po czym zaniechał recenzji, uważał, że najlepszym rozwiązaniem jest umieszczenie na dachu drewnianego koła od wozu. Rzecz jednak w tym, iż o takie koła było łatwo 25-30 lat temu. Dziś na wsi nie używa się nie tylko drewnianych kół do wozów, ale... i samych wozów (na ogumionych kołach). Nie mówiąc już o tym, że prawie wymarli ostatni kołodzieje, potrafiący takie koła zmajstrować. Nie ma zresztą takiej potrzeby, umieszczenie drewnianego koła na dachu z eternitu lub dachówki jest praktycznie niemożliwe.

14. Harlan J. R. (1977) zwraca uwagę na ważny moment w dziejach człowieka, jakim było udomowienie roślin i zwierząt. Faktycznie procesowi temu uległy obie strony. Wybiórcze udomowienie nielicznych gatunków fauny i flory spowodowało kierunkowy proces, nazywany "udomowieniem Człowieka".

Przypuszczać należy, że proces przeciwny - włączenie w hierarchię wartości naszego gatunku całego spektrum organizmów żywych, dotychczas uznawanych za szkodliwe lub najwyżej obojętne - wywołała równie doniosłe zmiany, np. swoistą "renaturalizację Homo sapiens".

15. Wiele z wytępionych gatunków zwierząt (roślin - mniej) odcisnęło już ślad w kulturze, gdzie po spełnieniu swej roli zostały wyparte lub "schroniły się" na terenie mitycznym. Weźmy np. kulturotwórczą rolę niedźwiedzia w łowieckich społecznościach paleolitycznych (totemizm). Kult niedźwiedzia przetrwał do dziś w zapadłych rejonach Syberii i Dalekiego Wschodu. Na terenie Europy społeczna wiedza o tym zwierzęciu przetrwała jeszcze gdzieniegdzie w obrzędowości ludowej. W kulturze nowożytnej Europy niedźwiedź stał się częścią "ideologii dziecięcej" - bajki, maskotki, zabawki. W miarę ubywania danego gatunku ze środowiska i tym samym ze świadomości społecznej, ulega on swoistemu "wypieraniu" - infantylizacji (obrzędowość ludowa, świat bajek dziecięcych).

W tym sensie nie bez podstaw będzie pogląd o kulturowym wstrząsie wywołanym przez powrót zapomnianych gatunków do przyrody. (Staraniem Kultury, bo czymże innym? Kultura tworzyła się kosztem Natury, a teraz pomaga wyjść Naturze z kryzysu. Ale nic nie będzie jak dawniej; Natura już nie będzie istnieć oddzielnie - jak u zarania Kultury. Więcej - zrewitalizowana Natura zmieni radykalnie Kulturę). To już nie będzie ta sama kultura.

16. Np. w mojej gminie znalazłem dotychczas 2 stanowiska dzikiej marchwi, która jest główną rośliną żywicielską dla gąsienic chronionego i jednego z najpiękniejszych motyli krajowych - pazia królowej (Papilio machaon L.). Nie znalazłem tam gąsienic tego motyla; za to jest ich co roku około setki na marchwi sianej w moim warzywniku (prawie ekologicznym). Gdy w październiku przystępuję do zbioru marchwi - na naci pysznią się wspaniałe gąsienice, wyraźnie podenerwowane niecodzienną sytuacją (podrażnione - wydzielają dziwny, przyjemny zapach). I tu pojawia się problem Par. 2, ust. 1 Rozporządzenia zwierząt (Dz. U. Nr 31, poz. 61 z 16.2.1995), który mówi m.in.: "W stosunku do gatunków chronionych zabrania się:

  1. umyślnego zabijania, okaleczania, płoszenia, chwytania oraz przetrzymywania i preparowania,
  2. umyślnego niszczenia ich gniazd, legowisk, nor, żeremi oraz jaj, postaci młodocianych i form rozwojowych, a w szczególności larw, poczwarek, kijanek i piskląt."

To co ja mam robić? Zbierać tę marchew czy nie? Ba, prawdę mówiąc to i pielić nie bardzo wypada, narażam przecież biedne insekty na stresy. Może mój warzywnik zamienić w rezerwat przyrody, albo - przynajmniej - w użytek ekologiczny? Wtedy jednak znów źle, po roku nie będzie w nim ani jednej marchwi (i gąsienic). A wystarczyłoby, gdybym miał instrukcję działań, co zrobić, aby i zebrać tę marchew, i nie uszkodzić chronionych owadów. Jeszcze lepiej, gdyby w gminie pojawiło się kilka (-naście) hektarów "uprawnych" użytków ekologicznych, obsianych m.in. dziką marchwią i w ogóle całą gamą dzikich gatunków roślin, uznawanych dotychczas za chwasty, a tak bezlitośnie przetrzebionych przez herbicydy. Wówczas bezcelowa byłaby cała dyskusja o ochronie wielu gatunków roślin i zwierząt, wielu ochroniarzy nie miałoby zbyt wiele do roboty!

Inny przykład. Wspomniane "Rozporządzenie" obejmuje ochroną mnóstwo nowych gatunków zwierząt, np. spośród pająków: gryziela, poskocza krasnego, skakuna, tygrzyka paskowanego. Przypuszczam, że jako niespecjalista od pająków nie widziałem ich na oczy. Przysięgam, że jako świadomy przyrodnik, "umyślnie" nie zrobię im krzywdy, gdy je kiedykolwiek spotkam (choć co do gryzieli, jeśli ich charakter odpowiada nazwie - nie mam takiej pewności). Jak miliony współrodaków zrobię im krzywdę nieumyślnie. Na cóż zatem ich ochrona? Zapewne jacyś arachnolodzy (specjaliści od pająków) uświęcili przedmiot swojej adoracji.

17. Motyw przesadzania dzikich, rzadkich roślin pojawia się w naszej literaturze już u M. Rodziewiczówny ("Lato leśnych ludzi"). Z tym, że jest to raczej coś przeciwnego przedstawionej tu koncepcji. Dotyczy bowiem przesadzania roślin rzadkich (np. obuwika) z terenów całkiem dzikiej puszczy (wyidealizowanej do niemożliwości) do ogródka przy letniej chacie (dziś powiedzielibyśmy - daczy), w której spędzają czas mieszczanie bawiący się w coś, co dzisiaj określilibyśmy jako "survival". Dziś już wiemy, że ten tryb postępowania jest odpowiedzialny za wyniszczenie wielu rzadkich roślin na naturalnych stanowiskach. Łatwiej dziś znaleźć np. śnieżyczkę przebiśnieg w wiejskich ogrodach niż w pobliskich lasach. Inna rzecz, że te ogrody są dokładnie tam, gdzie były naturalne stanowiska śnieżyczki (żyzne, wilgotne lasy liściaste). Tam, gdzie dzisiaj rosną najczęściej ubogie monokultury sosnowe śnieżyczka nigdy nie rosła.

Skoro już o Rodziewiczównie mowa, to z punktu widzenia współczesnej wiedzy ekologicznej za zupełnie chybiony uznać należy pomysł z zaprowadzaniem "porządku" w przyrodzie (np. zniszczenie lęgu puchacza, czy rysia w imię przywracania harmonii w pierwotnej przecież puszczy, której to harmonii te drapieżniki miały rzekomo zaprzeczać).

18. Np. na otwarcie pierwszego w Polsce prywatnego rezerwatu ptaków "Karsiborska Kępa" nie przybył ani jeden przedstawiciel "oficjalnej" ochrony przyrody (mimo zaproszenia). Albo przypadek Amatorskiej Stacji Ornitologicznej "Świdwie" k. Szczecina, która została przejęta przez naukowców z PAN-u, a amatorzy - założyciele Stacji zostali "wyproszeni" na świeże powietrze.

19. Nie wykluczam też "wygodniejszego" sposobu rozwiązania tego problemu. Może lepiej machnąć ręką na kłopotliwe wyszukiwanie cennych roślin na naturalnych stanowiskach i pozostawić je własnemu losowi? Sposobem technicznie sprawniejszym byłoby stworzenie sieci kwalifikowanych szkółek, zajmujących się produkcją wszelkich roślin chronionych, rzadkich i cennych, skąd mogłyby one trafić na odpowiednie stanowiska za sprawą odpowiednio przygotowanych ludzi. I zapewne ten ostatni sposób przyjmie się szybciej, jako skuteczniejszy. Choć z punktu widzenia "uspołecznienia" procesu ekologizacji tchnie na kilometr technokratyzmem: w jakimś stopniu zrywa poczucie więzi między człowiekiem a środowiskiem. Jeśli za odpowiednie pieniądze potrafilibyśmy rozwiązać każdy problem ekologiczny, to wtedy niepotrzebna stałaby się cała armia działaczy ekologicznych. Chyba, że do gadania...

20. Utopia dlatego, że w istocie nie ma lasu naturalnego złożonego z drzew gonnych, prostych, bez sęków itp.

21. Po niewątpliwie rabunkowym wybieraniu miodu z naturalnych dziupli pojawiło się celowe dłubanie (dzianie) barci (dzienia) w pniu zdrowej sosny, zabezpieczonej przed rabusiami, z której miód pozyskiwano w sposób umiarkowany z górnej części barci. Dla zapewnienia obfitego pożytku wypalano olbrzymie często połacie lasów, na których rozwijały się miododajne wrzosowiska. Ten ostatni proceder był zdecydowanie niekorzystny dla lasu i z początkiem rozwoju leśnictwa został zabroniony, a bartnictwo usunięte z lasu (ok. 200 lat temu). Początkowo ścinano barcie i przewożono w pobliże osad ludzkich, gdzie umieszczano je na drzewach owocowych. Później, gdy przekonano się, że barcie mogą stać niżej - zrezygnowano z umieszczania ich na drzewach. Jeszcze później - z braku dostatecznie grubych kłód na barcie, zastąpiono je ulami z desek, a plastry ujęto w ramki. W niektórych okolicach pszczoły hodowano też w wyplatanych ze słomy koszykach (koszkach), zaopatrzonych w słomiany daszek.

Wiek XX, tak jak w większości procesów gospodarczych, charakteryzuje rozwój technik intensyfikacyjnych, powstanie uli wielokondygnacyjnych, nastawionych bądź to na produkcję miodu bądź pyłku, kitu, mleczka, jadu, etc. Ul wielokondygnacyjny bardziej przypomina laboratorium i zakład przemysłowy jednocześnie, niż naturalny rój pszczeli w lesie. Doszło nawet do tego, że dla utrzymania w zdrowiu pasiek towarowych, zaleca się wytrucie wszelkich rojów dzikich, najczęściej zarażonych chorobami!

W ekologizacji stawiamy sobie całkiem nowe zadanie. O ile pszczelarstwa intensywnego nie zachwyca obecność dzikich rojów pszczelich w dziuplach, jako rezerwuaru chorób i szkodników, o tyle w ekologizacji wprost wypada cenić owe zdziczałe pszczoły na równi z pszczołami nieudomowionymi, tak jak cenimy np. dzikie pszczołowate. Lekarstwem na choroby nie musi być wcale chemiczna eksterminacja dzikich rojów, a ich leczenie technicznie oczywiście trudniejsze od leczenia pasiek towarowych. Zakładamy jednak, że nowe motywacje i nowe techniki pojawią się jako nieunikniony efekt ekologizacji.

Chcąc być konsekwentnym w eksterminacji źródeł chorób pszczół, należałoby również wytruć chronione trzmiele i osowate. Te pierwsze są żywicielami niektórych tych samych chorób co pszczoły, te drugie - przy skłonności do rabunku - ich przenosicielami.

Techniki intensywne w rolnictwie to konsekwentna droga do nikąd. Techniki ekologizacyjne to próba znalezienia wyjścia z impasu. Trudniejsza, droższa, odwołująca się do innych motywacji; ochrona biologicznej różnorodności przed czysto utylitarnie pojętym zyskiem wartości produktów.

22. Dziś (2001 r.) są modne (i wymagane) "Programy ekorozwoju gminy", "Strategia rozwoju (i ekorozwoju) gminy", itp. Istota problemu pozostaje ta sama: to są ogólniki.

23. Po siedmiu latach od napisania powyższych słów wyraźnie widać, że edukacja ekologiczna tak młodzieży jak i dorosłych wypracowała określone metody i ma jakieś osiągnięcia. Powiem przewrotnie, że jest to najszybciej rozwijająca się "działka" ekologizacji. Wyraźnie też widać, że edukacja ekologiczna to twór niemalże autonomiczny i życie w żaden sposób nie nadąża za "budzącą się świadomością" (ekologiczną) społeczeństwa. Tzn. mniej więcej wiadomo co jest a co nie jest "ekologiczne", co oznacza, że "świadomość już jest" a tzw. "życie" toczy się po swojemu.

24. Postępująca farmeryzacja i wyraźny "przechył" w stronę hodowli świń wskazuje na to, że gnojowica będzie jednak jednym z ważnych czynników degradacji środowiska.

25. Ewapotranspiracja - parowanie terenowe (= transpiracja roślin + parowanie z gruntu).

26. Uległych zaskorupieniu.

27. Dziś ten program obowiązuje już w całych Lasach Państwowych.

28. Wyprowadzanie lęgów przez kuropatwy i bażanty świadczy o "bezpieczeństwie" żywopłotu.

29. Szkodliwych bo pozbawionych wrogów naturalnych, nadmiernie się rozmnażają i powodują wymierne szkody gospodarcze.

30. Drzewo przydrożne jest konkurentem roślin uprawnych - tak daleko jak sięga jego system korzeniowy, np. 20-30 letnie topole - do 40 m.

31. Zalesienie, to inny przypadek zastępowania uprawy rolnej - uprawą leśną. Chodzi tu o rozwój zadrzewień, jako czynnika wspomagającego rolnictwo, zadrzewienia nie likwidują warsztatu rolnika.

32. Otóż po 7-miu latach od napisania tych słów stało się dokładnie odwrotnie! Rolnicy ekologiczni wykazują o wiele mniej entuzjazmu dla zadrzewień. Z kolei rolnicy konwencjonalni coraz częściej zadrzewiają kompleksowo całe gospodarstwa. Ilość takich gospodarstw idzie dzisiaj w setki. Następną grupą są "mieszczanie" osiedlający się na wsi - ich działki są często oazami zieleni.

33. Cała taktyka sprowadza się zawsze do zainicjowania procesu. Nie ma najmniejszego sensu np. gminny program walki z erozją, bo nie będzie na jego realizację środków i chętnych rolników. Zaczyna się od udanych wdrożeń, a potem rzecz rozwija się niejako samoczynnie.

34. Dziś liczba skrzynek przekracza 300 (na 20 ha), z czego większość jest zajęta przez ptaki, z czego znów większość 2 - 3-krotnie (szczególnie przez mazurki). Zagęszczenia ptaków w tym przypadku nikt nie badał. Wiadomo tylko, że w analogicznych ekosystemach liczebność ptaków przekracza 4 - 5-krotnie liczebność ptaków w naturalnych lasach.

35. Podsłuchana rozmowa: namiętny, bezrobotny "wędkarz" - amator wędkowania w cudzym stawie, skarży się koledze na nieużytego właściciela, który poprzedniego wieczora przegonił go znad stawu. Co się przejmujesz - powiada ten drugi - mam bańkę po środku xyz, trochę jeszcze zostało. Przyjdź do mnie wieczorem. Wlejesz mu to do stawu. Zobaczymy jaką będzie miał minę! Proste?

Oleg Budzyński, Dylematy ekologizacji gmin wiejskich. Taktyka ekorozwoju gminy