Raport z głębi paradoksu
RAPORT Z GŁĘBI PARADOKSU
Osobiście sam nie wiem jak miałbym się sytuować w całej tej politycznej wrzawie, ponieważ nigdy nie byłem w polityce, nie należałem i nie zamierzam należeć do żadnej partii. Zresztą podziały, które się tworzą, nie odzwierciedlają moich poglądów i tej dziwnej energii, która mnie motywuje do działania w dziedzinie społecznej. Nie wiem nawet, czy umiałbym ową energię opisać w kategoriach obiegowych, ponieważ…
Krótko mówiąc interesuję się magią i to magią pewnego typu, mianowicie magią upodmiotowiania i “umocniania” jednostek i społeczności. Wszędzie tam, gdzie byłem i pracowałem w dziedzinie społecznej, a więc w USA i w Indiach; w Tajlandii i w Kanadzie; w Szwecji i w Indonezji; w Peru i we Francji, nie mówiąc już o naszej Polsce – wszędzie tam są wyzwania graniczące z niemożliwością, z kompletną ludzką bezradnością i paraliżem. W Szwecji rozpada się system edukacyjny, jest największa ilość zwolnień lekarskich wśród nauczycieli na świecie, państwo swoją opiekuńczością obezwładnia oddolne inicjatywy. W Kanadzie niezmierzone są problemy terenów północnych i zachodnich, szczególnie w Brytyjskiej Kolumbii gdzie mieszkają, często wyłącznie na zapomogach, “tubylcy”, czyli jak ich tu nazywają “First Nation”. Jeżeli wchodzi się do “inner cities” w USA widzi się obraz jak po III wojnie światowej, niezmierzoną nędzę, brud, rozpad, patologię. W Indiach... W Tajlandii... Wszędzie są problemy tak drastyczne, że tylko cud może pomóc. I moją pasją jest właśnie anatomia tego cudu1), a więc wyzwalanie w ludziach motywacji, radości tworzenia, chęci mierzenia się z przeszkodami (traktowania przeszkód jako wspaniałych wyzwań, a nie jako czynnika demobilizującego, czy też jako powód do konfrontacji), znajdowania innowacyjnych rozwiązań w poprzek lub wbrew istniejącym rutynom.
Pasjonuje mnie więc chęć “stworzenia czegoś” i zostawienia po sobie “czegoś wartościowego”, pragnienie odciśnięcia swojego piętna na historii, choćby to była i historia miasteczka czy gminy. I właśnie tworzenie warunków społecznych, kulturowych, psychologicznych do rozwijania takiej postawy u ludzi – to moja pasja.
Patrząc na świat polityki znajduję tu i ówdzie elementy bliskie mojemu myśleniu, nigdzie jednak nie znajduję spełnienia. U lewicowców (tych prawdziwych, typu Bugaja) znajduję wrażliwość społeczną, wrażliwość na ludzką tragedię i krzywdę. U amerykańskich konserwatystów (uwaga, w USA “liberał” oznacza “lewicowca”!) znajduję filozofię “brania w swoje ręce”, “brania odpowiedzialności”, “podejmowanie ryzyka” itp.
Unię Europejską widzę w tym kontekście raczej negatywnie: biurokracja, uganianie się za dotacjami miast podejmowania własnego ryzyka (ileż ludzkiej energii idzie na “sztukę” pozyskiwania unijnych dotacji), myślenie kategoriami “ciocia Unia nam pomoże” – wszystko to jest mi wrogie, bo paraliżuje, demobilizuje, zabija inicjatywę (jedynym powodem mojego głosowania na “tak” był powód negatywny, mianowicie lęk, że gdybyśmy pozostali na zewnątrz, to oni już na pewno by nas wykończyli).
Podobnie negatywnie widzę globalizację. Jej zwolennicy uprawiają demagogię “wolnościową”, ale efektem globlizacji jest tworzenie molochów poza wszelką kontrolą, niszczących małe, oddolne inicjatywy. Jednostki, rodziny i lokalne społeczności wydają się coraz bardziej sparaliżowane poczuciem, że gdzieś w nieokreślonym uniwersum zapadają decyzje na temat ich życia, że tak naprawdę nie ma sensu się szarpać, bo decydują jacyś nieznani “globaliści”. Więc dokładnie odwrotnie do moich marzeń o “braniu losu w swoje ręce”.
Z drugiej jednak strony antyglobalizm też jest demagogiczny, bo owszem, używa świetnych cytatów (np. z Papieża), przytacza jedną czy drugą wspaniałą oddolną inicjatywę (np. da Porto Alegre al Chiapas), ale... przede wszystkim bardziej jest to ruch na “nie”, używający jedynie sprytnych kontrprzykladów celem uzyskania upragnionego efektu destrukcji, a nie zajmujący się tworzeniem alternatywnych rozwiązań (to znacznie żmudniejsze niż egzaltacja rewolucyjna). Więc w sumie antyglobalistów nie bardzo interesuje jak ma być urządzona ta społeczność lokalna (wiadomo, ma sama wybrać, ale gdybyśmy uczestniczyli w referendum, to co byśmy proponowali jako jedno z rozwiązań)? Jak przydać ludziom mocy do przekraczania barier, rutyny, atakowania niemożliwości, radości z trudu tworzenia?
Wciąż pozostanę więc chyba na boku polityki, szukając magii i badając magię. Szukając niemożliwego i odnajdując w ludziach gotowość do czynienia cudu, czyli do znajdywania sposobu na “odczynianie niemożliwego”. Jak powinna się rządzić (urządzać) społeczność by nagradzać, wyzwalać, radować się kreacją, innowacją, indywidualną przedsiębiorczością i chęcią do podejmowania ryzyka?
Jaka jest owa struktura magii? Właśnie się zajmuję badaniami na ten temat i co rusz napotykam na arcyciekawe myśli. Ot, choćby konstrukcjonizm, mówiący, że nie ma świata obiektywnego, bo to co jest “realne” tworzymy my sami. Na przykład przepowiednia samorealizująca działa mocą swojego ustanowienia i poprzez samo swoje “zaistnienie” kreuje rzeczywistość, którą sama przepowiada (poniżej arcyciekawy kawałek badań nad przepowiednią samospełniającą się w edukacji2)).
Wiara jednostki we własną bezradność, wiara społeczności we własną bezsilność jest przepowiednią samorealizujacą się, owym zaklęciem rzuconym na ludzi przez jakiegoś koszmarnego czarownika. Jak odczynić te złe zaklęcia? Czy wogóle jest na to jakiś harrypotter? Oczywiście, że jest! Zapytajcie na przykład Jacka Jakubca, z Fundacji Kultury Ekologicznej, co powoduje, że mu się chce; mało powiedzieć “chce” – że od kilkudziesięciu lat toczy nierówną, z góry – wydawałoby się – przegraną walkę o kulturę ekologiczną; że ryzykuje sobą, losem swojej rodziny; że ten dojrzały i mądry architekt marzy – marzy jak dziecko o czymś pięknym, że często aż bał się śmiałości marzeń. Zapytajcie go, czy zrezygnowałby z tych setek upokorzeń, niepowiedzeń, pomowień, gorzkiego smaku porażki. Dowiedzcie się od Niego “dlaczego warto.”
Zapytajcie Krzysztofa Stanowskiego, jak to jest, że z pasją “szlaja się” po Mongolii, Kazachstanie, Białorusi, Ukrainie itp. i jak za dotknięciem różdżki wyzwala oddolne ludzkie inicjatywy, tworzy aktywne grupy obywatelskiego zaangażowania, przyczyniając się do zmiany losów całych narodów (tak, tak! np. rola Krzystofa i innych, np. Urszuli Doroszewskiej w umocnieniu, upodmiotowieniu Tatarów po ich powrocie na Krym ze stalinowskiego wygnania jest po prostu nie do przecenienia). Jaka stoi za tym magia, szczególnie, że robi to niezmiernie małymi środkami? (www.edudemo.org.pl)
Zapytajcie Tomasza Sadowskiego o odmienienie o 180 stopni losu bezdomnych, którzy wzięli w swoje ręce własne życie, pracę, budowanie domów, tworzenie miejsc szkolenia zawodowego dla następnych wykluczonych, pomoc w programach ekologicznych itp.. Zamiast dostawać pomoc od społeczności – owej społeczności pomagają. Czy stałoby się to bez magii? (www.barka.org.pl)
Pytanie o politykę to dla mnie pytanie o taką systemową konstrukcję wspólnot ludzkich, by biała magia mogła odczyniać magię czarną, by ludzie nie bali się marzyć, by ryzyko zostało oswojone i polubiane, by przekraczanie niemożliwego było społecznym rytuałem, by znajdowanie innowacyjnych rozwiązań było celebrowane festynami i zabawami. Rytuał inicjacji dla przykładu polegałaby na zaakceptowaniu pierwszego innowacyjnego projektu społecznego chłopców i dziewcząt.
Jesteśmy tuż-tuż – zobaczcie ruch członków Ashoki (www.ashoka.pl), czyli społecznych innowatorów, z których każdy znalazł jakąś magię na zamianę niemożliwego w możliwe. Każdy jakoś “konstruował rzeczywistość” poprzez jej definiowanie, poprzez zmianę przepowiedni samorealizującej się. Każdy nie tylko, że dokonał jakiegoś “cudu” (np. Jacek Jakubiec zbudował Dwór Czarne jako miejsce upowszechniające kulturę ekologiczną), ale jeszcze w dodatku zmienił symbole społeczne. Stworzył to, co francuski socjolog Pierre Bourdieu nazywa kapitałem symbolicznym3). To jest właśnie anatomia magii, a przynajmniej część owej anatomii: działanie na tworzenie kapitału symbolicznego. Symbole tworzą (porządkują) język i kulturę. Symbol Dworu Czarne i całej jego burzliwej historii wchodzi już mocno do kultury, staje się kapitałem symbolicznym. Nie można już w Jeleniej Górze powiedzieć: “Skończ, stary, z tymi naiwnymi marzeniami, i tak nic z tego nie będzie”, bo jest! Jest Dwór Czarne! (patrz: www.fke.org.pl)
Moja pozycja outsidera politycznego wynika z tego, że nie podoba mi się ani “a”, ani “nie a”. Bo z jednej strony moją autoteliczną wartością jest rozwój jednostek, rodzin i społeczności, wyzwolenie radości z własnej kreacji, frajdy z pokonywania przeszkód, tworzenia własnego uniwersum (np. zakładania własnych przedsięwzięć), z drugiej jednak ta droga wcale nie jest rajem i wielu może mi zarzucić, że “rzucamy Cię na głęboką wodę, ucz się sam pływać a jak się utopisz to trudno”.
Otóż nie ma podmiotowości, nie ma kreatywności bez ryzyka i bez lęku o ryzyko. Tylko oszuści mówią ludziom, żeby “brali sprawy w swoje ręce”, jednocześnie oferując różne formy nadopiekuńczości. To tak, jakby matka mówiła do syna: “nareszcie byś się zbuntował”. Jeżeli rzeczywiście się zbuntuje, to się podda sugestii matki i pozostanie zależny. Jeżeli zaoponuje i na złość się nie zbuntuje, to tym bardziej zostanie zależny.
Członkowie Ashoki nie tylko się radują – także cierpią, nie śpią po nocach obracając w wyobraźni różne zagrożenia dla swojej idei. Boją, że coś nie wyjdzie, że nie dostaną odpowiednich środków, że w ostatniej chwili nie znajdą wsparcia... Przeżywają porażki, uczą się na błędach. Zapytajcie ich jednak, czy chcieliby przestać się bać? Żyć spokojnie z dotacji/emerytury/zapomogi/renty? Czy też odrzucają ów sielski spokój, byle tylko realizować marzenia i “żyć wyzwaniami”?
Nie ma innowacji bez radości tworzenia i nie ma radości tworzenia bez lęku i rozpaczy. Głęboka woda jest przywilejem, jest jedyną możliwością realizowania swoich marzeń w realu. Jak inaczej dać ludziom szansę na bujanie w obłokach4) i zamianę owych obłoków w rzeczywistość? Jak inaczej przeżyją tę niesamowitą mieszankę marzenia, nadziei, wyzwania, kreacji, lęku, rozpaczy, załamania, rozpoczęcia od nowa, i jeszcze raz od nowa? Tak jak wspinający się po górach, jak sportowcy, jak ludzie, którzy czegoś bardzo pragną. Postawa twórcza to wielka frajda, ale frajda podobna do satysfakcji sportowca, który trenuje miast siedzieć przed TV.
Chyba, że chcemy być w matriksie, zaopiekowani niezależnie od tego, co zrobimy. Ot, choćby tak jak globaliści, którzy wymyślili paskudny “golden parachuting” (złoty spadochron), dzięki któremu najwięksi szefowie, niezależnie od wyników swoich działalności i niezależnie od przyczyn odejścia (nawet, jeżeli coś spieprzyli lub jeżeli idą do lepiej płatnej pracy) – dostają wielomilinowe odprawy.
I przykład z drugiej strony: właśnie na Florydzie rozwija się afera związana z naborem nowych policjantów. Wśród warunków jest umiejętność pływania, bo Floryda ma dużo wody i powodzi. Czarni Florydczycy protestują, bo w większości nie umieją pływać i uważają ten warunek za sposób na zamknięcie kolorowym drogi do policji. Obrońcy praw mniejszości wzięli sprawę w swoje ręce i ten warunek prawdopodobnie zostanie zniesiony. Nikt nie pomyślał, że jeżeli ktoś pragnie zostać policjantem to może się nauczyć pływać w kilka tygodni, mając jednocześnie radość ze zmagania się z wyzwaniem, z wodą, z lękiem, z własnym wyuczonym poczuciem bezradności i, na koniec, ze zdobycia upragnionej umiejętności i wreszcie – posady. Oczywiście, życie w zaopiekowanym matrixie jest przyjemne, tak jak przyjemne jest życie przed telewizorem. Ale jakie to życie?
Warto tu przytoczyć jakiś przykład magii, zmagania się z niemożliwością, radości i lęku, i znowu radości – ze stworzenia czegoś niezwykłego. Kto zna wieś hinduską, ten wie, co to naprawdę jest nędza, głód, beznadzieja, choroby, sprzedawane dzieci, niewolnicza ekspoatacja itp. Amol Goje urodził się w głębokiej prowincji w stanie Maharashtra i marzył o tym, by wieś hinduska była... najnowocześniejsza na świecie! Wariat? Nie, czarodziej! Skracając pasjonującą historię jego życia warto ową wieś zobaczyć teraz, po latach: w centrum nowoczesny ośrodek komputerowy. Każdy rolnik ma dostęp z publicznego telefonu do elektronicznego komputera podającego gdzie w danej chwili uzyska najlepsze ceny za swoje produkty (przedtem pośrednicy oszukiwali ich fałszywymi informacjami o cenach zbytu). Do okolicznych wiosek regularnie jeżdżą promieniście autobusy zamienione w ruchome pracownie komputerowe, by uczyć dzieciaki informatyki, itp.. Amol nie tylko stworzył nowoczesną wieś, ale też odwrócił paskudną przepowiednię samorealizującą się, ponieważ dzieci się uczą, zmniejsza się niepiśmienność, rodzice są szczęśliwi i dumni, więc identyfikują się i działają na rzecz swojej społeczności, co ową społeczność wzmacnia. I co najważniejsze – zmienia się kapitał symboliczny!
Co Amol przeżył po drodze? Mogę o tym śmiało mówić, bo wiem od niego bezpośrednio: początkowo wstyd przed światem, że ma takie nierealne marzenia; potem lęk; strach; radość ze wspaniałych wizji; upadki po nieudanych próbach; nadzieję, znów rozpacz i znów nadzieję. Bez tego procesu, w którym uczestniczyła także społeczność, bez bólu kreacji, nie byłoby nic. Może trochę rządowych dotacji z nieodłączną biurokracją i korupcją.
Oczywiście, że ta “głęboka woda” może być niebezpieczna. Amol nabił sobie tyle guzów skacząc do niej, że trudno mu zazdrościć. Mogło mu się łacno też nie udać! I tylko taka gra w realu, z prawdziwą (a nie dotacyjną, zaopiekowaną, matriksową) rzeczywistością, z realną możliwością przegranej – daje szansę na magię kreacji i cud zmiany.
Widzę u siebie szczególny rodzaj troski, która jest jednocześnie antytroską: stwarzać warunki do kreacji i twórczości, do eksploracji nowego, do upadków i sukcesów, do szczęścia i rozpaczy – i jednocześnie nie niszczyć tych możliwości przez nadopiekuńczość.
Oznacza to, że politycznie jestem w głębi paradoksu: wychodząc z troski o człowieka, dochodzę do fundowania mu cierpienia. Chcąc dać szczęście kreacji, zapewniam dramat niepewności. Walcząc o zwykłych ludzi, oponuję przeciw nadopiekowaniu się nimi.
Mało tego: podejrzliwie patrzę zarówno na uczestników Forum Ekonomicznego, jak i na tych, co protestują. Jedni mają w tym interes finansowy (w imię wolności), a drudzy tak naprawdę pragną rewolucyjnego rozprawienia się z etykę greko-judeo-chrześcijańską (w imię wolności). Wszyscy oni są zabójcami mojej ukochanej magii, która – jak widać – jest paradoksem. Ale działa5)!
Okropnie się więc cieszę, że nie lubię polityki, bo gdybym lubił, to bym w niej uczestniczył, a nie znoszę tego świństwa. To już na dzisiaj ostatni paradoks.
Autor jest licencjonowanym psychoterapeutą i superwizorem psychoterapii, ma specjalizację I stopnia z psychologii klinicznej. Napisał ponad 30 publikacji, m. in. książki Zmieniać nie Zmieniając. Ekologia Problemów Rodzinnych (WSIP, Warszawa 1992). Specjalizuje się w badaniu przedsiębiorczości społecznej, jest szefem szkolenia personelu międzynarodowego stowarzyszenia “Ashoka. Innowatorzy dla Dobra Publicznego”, które działa od 1980 r. w 48 krajach (www.ashoka.org, polska strona Ashoki: www.ashoka.pl).
PRZYPISY
1.Jeżeli “cudem” będzie powstawanie nowej jakości nie będącej sumą prostą swoich części, to w ramach “anatomii cudu” można się odwołać to modnej obecnie teorii emergencji; patrz np. Steven Johnson: Emergence. The connected Lives of Ants, Brains, Cities and Software.
2.Paul Watzlawick: Przepowiednia samorealizująca, to takie założenie lub przewidywanie, które wyłącznie mocą faktu, że zostało poczynione, sprawia, że spodziewane wydarzenie następuje. (How Real is Real, Vintage Books, New York 1976. Autor przytacza badania nad działaniem przepowiedni samorealizującej. Na początku roku szkolnego przekazano nauczycielom informację o nowych uczniach. Informacja tyczyła ilorazu inteligencji 20% najzdolniejszych uczniów oraz zawierała prognozę na temat ich nadzwyczaj szybkich postępów w nauce. W rzeczywistości był to eksperyment psychologiczny: nazwiska tych uczniów były wybrane losowo, o czym nauczyciele nie wiedzieli. Tak więc różnica między wybranymi a pozostałymi dziećmi istniała jedynie w świadomości nauczycieli. Badania pod koniec roku wskazały prawdziwy wzrost ilorazu inteligencji oraz osiągnięć w nauce “wybranej” grupy. Jednocześnie sprawozdania nauczycieli potwierdzały, że uczniowie ci (przypomnijmy: wybrani przypadkowo) wyróżniali się spośród kolegów intelektualną ciekawością, przyjaznym stosunkiem do innych itp. Przepowiednia potwierdziła się wyłącznie mocą swojego istnienia. Badano także osoby pracujące ze zwierzętami, np. szczurami czy dżdżownicami. Chodziło o to, by wyeliminować czynnik osobistych sympatii, jaki mógł mieć miejsce między nauczycielami a uczniami. Przeprowadzono serię eksperymentów nad zachowaniem w labiryncie szczurów czy dżdżownic. Jeżeli osoby eksperymentujące (dla nas: osoby badane) były wstępnie poinformowane, że niektóre zwierzęta są inteligentniejsze – to istotnie później, przy opisywaniu zachowania tych zwierząt w labiryncie, stosowali dla nich wyższe oceny niż przy opisywaniu zachowania zwierząt spostrzeganych przez nich jako mniej inteligentne. Nie trzeba dodawać, że podział na zwierzęta “inteligentne” i pozostałe został (w tajemnicy przed osobami badanymi) dokonany losowo. Znów: przepowiednia potwierdziła się sama, tylko dlatego, że została ogłoszona! (R. Praszkier: Zmieniać nie zmieniając; WSIP, Warszawa 1991).
3.Pierre Bourdieu: The Field of Cultural Production, Columbia University Press, UK 1993.
4.Polański napisał: Grunt to bujać w obłokach.
5.Jeżeli pytamy: “czy Bóg może stworzyć kamień tak ciężki, że nie będzie go mógł podnieść”; jeżeli Eubulides z Miletu pytał, czy “ja kłamię” jest prawdą czy kłamstwem (jeżeli prawdą, to kłamię, że kłamię; jeżeli kłamstwem, to mówię prawdę, więc kłamię!) to zastanawiając się nad tym otwieramy nowe drzwi do wyobraźni i nieskończoności. Pokażcie mi jakąś inną kulturę, w której mógłby się zagnieździć paradoks; w której “a” i “nie a” mogłyby jednocześnie współbrzmieć ze sobą. A czy bez tego możliwa jest magia kreacji? Bez połączenia radości i rozpaczy? Marzenia i rzeczywistości? Nadziei i zwątpienia?
Osobiście sam nie wiem jak miałbym się sytuować w całej tej politycznej wrzawie, ponieważ nigdy nie byłem w polityce, nie należałem i nie zamierzam należeć do żadnej partii. Zresztą podziały, które się tworzą, nie odzwierciedlają moich poglądów i tej dziwnej energii, która mnie motywuje do działania w dziedzinie społecznej. Nie wiem nawet, czy umiałbym ową energię opisać w kategoriach obiegowych, ponieważ…
Krótko mówiąc interesuję się magią i to magią pewnego typu, mianowicie magią upodmiotowiania i “umocniania” jednostek i społeczności. Wszędzie tam, gdzie byłem i pracowałem w dziedzinie społecznej, a więc w USA i w Indiach; w Tajlandii i w Kanadzie; w Szwecji i w Indonezji; w Peru i we Francji, nie mówiąc już o naszej Polsce – wszędzie tam są wyzwania graniczące z niemożliwością, z kompletną ludzką bezradnością i paraliżem. W Szwecji rozpada się system edukacyjny, jest największa ilość zwolnień lekarskich wśród nauczycieli na świecie, państwo swoją opiekuńczością obezwładnia oddolne inicjatywy. W Kanadzie niezmierzone są problemy terenów północnych i zachodnich, szczególnie w Brytyjskiej Kolumbii gdzie mieszkają, często wyłącznie na zapomogach, “tubylcy”, czyli jak ich tu nazywają “First Nation”. Jeżeli wchodzi się do “inner cities” w USA widzi się obraz jak po III wojnie światowej, niezmierzoną nędzę, brud, rozpad, patologię. W Indiach... W Tajlandii... Wszędzie są problemy tak drastyczne, że tylko cud może pomóc. I moją pasją jest właśnie anatomia tego cudu1), a więc wyzwalanie w ludziach motywacji, radości tworzenia, chęci mierzenia się z przeszkodami (traktowania przeszkód jako wspaniałych wyzwań, a nie jako czynnika demobilizującego, czy też jako powód do konfrontacji), znajdowania innowacyjnych rozwiązań w poprzek lub wbrew istniejącym rutynom.
Pasjonuje mnie więc chęć “stworzenia czegoś” i zostawienia po sobie “czegoś wartościowego”, pragnienie odciśnięcia swojego piętna na historii, choćby to była i historia miasteczka czy gminy. I właśnie tworzenie warunków społecznych, kulturowych, psychologicznych do rozwijania takiej postawy u ludzi – to moja pasja.
Patrząc na świat polityki znajduję tu i ówdzie elementy bliskie mojemu myśleniu, nigdzie jednak nie znajduję spełnienia. U lewicowców (tych prawdziwych, typu Bugaja) znajduję wrażliwość społeczną, wrażliwość na ludzką tragedię i krzywdę. U amerykańskich konserwatystów (uwaga, w USA “liberał” oznacza “lewicowca”!) znajduję filozofię “brania w swoje ręce”, “brania odpowiedzialności”, “podejmowanie ryzyka” itp.
Unię Europejską widzę w tym kontekście raczej negatywnie: biurokracja, uganianie się za dotacjami miast podejmowania własnego ryzyka (ileż ludzkiej energii idzie na “sztukę” pozyskiwania unijnych dotacji), myślenie kategoriami “ciocia Unia nam pomoże” – wszystko to jest mi wrogie, bo paraliżuje, demobilizuje, zabija inicjatywę (jedynym powodem mojego głosowania na “tak” był powód negatywny, mianowicie lęk, że gdybyśmy pozostali na zewnątrz, to oni już na pewno by nas wykończyli).
Podobnie negatywnie widzę globalizację. Jej zwolennicy uprawiają demagogię “wolnościową”, ale efektem globlizacji jest tworzenie molochów poza wszelką kontrolą, niszczących małe, oddolne inicjatywy. Jednostki, rodziny i lokalne społeczności wydają się coraz bardziej sparaliżowane poczuciem, że gdzieś w nieokreślonym uniwersum zapadają decyzje na temat ich życia, że tak naprawdę nie ma sensu się szarpać, bo decydują jacyś nieznani “globaliści”. Więc dokładnie odwrotnie do moich marzeń o “braniu losu w swoje ręce”.
Z drugiej jednak strony antyglobalizm też jest demagogiczny, bo owszem, używa świetnych cytatów (np. z Papieża), przytacza jedną czy drugą wspaniałą oddolną inicjatywę (np. da Porto Alegre al Chiapas), ale... przede wszystkim bardziej jest to ruch na “nie”, używający jedynie sprytnych kontrprzykladów celem uzyskania upragnionego efektu destrukcji, a nie zajmujący się tworzeniem alternatywnych rozwiązań (to znacznie żmudniejsze niż egzaltacja rewolucyjna). Więc w sumie antyglobalistów nie bardzo interesuje jak ma być urządzona ta społeczność lokalna (wiadomo, ma sama wybrać, ale gdybyśmy uczestniczyli w referendum, to co byśmy proponowali jako jedno z rozwiązań)? Jak przydać ludziom mocy do przekraczania barier, rutyny, atakowania niemożliwości, radości z trudu tworzenia?
Wciąż pozostanę więc chyba na boku polityki, szukając magii i badając magię. Szukając niemożliwego i odnajdując w ludziach gotowość do czynienia cudu, czyli do znajdywania sposobu na “odczynianie niemożliwego”. Jak powinna się rządzić (urządzać) społeczność by nagradzać, wyzwalać, radować się kreacją, innowacją, indywidualną przedsiębiorczością i chęcią do podejmowania ryzyka?
Jaka jest owa struktura magii? Właśnie się zajmuję badaniami na ten temat i co rusz napotykam na arcyciekawe myśli. Ot, choćby konstrukcjonizm, mówiący, że nie ma świata obiektywnego, bo to co jest “realne” tworzymy my sami. Na przykład przepowiednia samorealizująca działa mocą swojego ustanowienia i poprzez samo swoje “zaistnienie” kreuje rzeczywistość, którą sama przepowiada (poniżej arcyciekawy kawałek badań nad przepowiednią samospełniającą się w edukacji2)).
Wiara jednostki we własną bezradność, wiara społeczności we własną bezsilność jest przepowiednią samorealizujacą się, owym zaklęciem rzuconym na ludzi przez jakiegoś koszmarnego czarownika. Jak odczynić te złe zaklęcia? Czy wogóle jest na to jakiś harrypotter? Oczywiście, że jest! Zapytajcie na przykład Jacka Jakubca, z Fundacji Kultury Ekologicznej, co powoduje, że mu się chce; mało powiedzieć “chce” – że od kilkudziesięciu lat toczy nierówną, z góry – wydawałoby się – przegraną walkę o kulturę ekologiczną; że ryzykuje sobą, losem swojej rodziny; że ten dojrzały i mądry architekt marzy – marzy jak dziecko o czymś pięknym, że często aż bał się śmiałości marzeń. Zapytajcie go, czy zrezygnowałby z tych setek upokorzeń, niepowiedzeń, pomowień, gorzkiego smaku porażki. Dowiedzcie się od Niego “dlaczego warto.”
Zapytajcie Krzysztofa Stanowskiego, jak to jest, że z pasją “szlaja się” po Mongolii, Kazachstanie, Białorusi, Ukrainie itp. i jak za dotknięciem różdżki wyzwala oddolne ludzkie inicjatywy, tworzy aktywne grupy obywatelskiego zaangażowania, przyczyniając się do zmiany losów całych narodów (tak, tak! np. rola Krzystofa i innych, np. Urszuli Doroszewskiej w umocnieniu, upodmiotowieniu Tatarów po ich powrocie na Krym ze stalinowskiego wygnania jest po prostu nie do przecenienia). Jaka stoi za tym magia, szczególnie, że robi to niezmiernie małymi środkami? (www.edudemo.org.pl)
Zapytajcie Tomasza Sadowskiego o odmienienie o 180 stopni losu bezdomnych, którzy wzięli w swoje ręce własne życie, pracę, budowanie domów, tworzenie miejsc szkolenia zawodowego dla następnych wykluczonych, pomoc w programach ekologicznych itp.. Zamiast dostawać pomoc od społeczności – owej społeczności pomagają. Czy stałoby się to bez magii? (www.barka.org.pl)
Pytanie o politykę to dla mnie pytanie o taką systemową konstrukcję wspólnot ludzkich, by biała magia mogła odczyniać magię czarną, by ludzie nie bali się marzyć, by ryzyko zostało oswojone i polubiane, by przekraczanie niemożliwego było społecznym rytuałem, by znajdowanie innowacyjnych rozwiązań było celebrowane festynami i zabawami. Rytuał inicjacji dla przykładu polegałaby na zaakceptowaniu pierwszego innowacyjnego projektu społecznego chłopców i dziewcząt.
Jesteśmy tuż-tuż – zobaczcie ruch członków Ashoki (www.ashoka.pl), czyli społecznych innowatorów, z których każdy znalazł jakąś magię na zamianę niemożliwego w możliwe. Każdy jakoś “konstruował rzeczywistość” poprzez jej definiowanie, poprzez zmianę przepowiedni samorealizującej się. Każdy nie tylko, że dokonał jakiegoś “cudu” (np. Jacek Jakubiec zbudował Dwór Czarne jako miejsce upowszechniające kulturę ekologiczną), ale jeszcze w dodatku zmienił symbole społeczne. Stworzył to, co francuski socjolog Pierre Bourdieu nazywa kapitałem symbolicznym3). To jest właśnie anatomia magii, a przynajmniej część owej anatomii: działanie na tworzenie kapitału symbolicznego. Symbole tworzą (porządkują) język i kulturę. Symbol Dworu Czarne i całej jego burzliwej historii wchodzi już mocno do kultury, staje się kapitałem symbolicznym. Nie można już w Jeleniej Górze powiedzieć: “Skończ, stary, z tymi naiwnymi marzeniami, i tak nic z tego nie będzie”, bo jest! Jest Dwór Czarne! (patrz: www.fke.org.pl)
Moja pozycja outsidera politycznego wynika z tego, że nie podoba mi się ani “a”, ani “nie a”. Bo z jednej strony moją autoteliczną wartością jest rozwój jednostek, rodzin i społeczności, wyzwolenie radości z własnej kreacji, frajdy z pokonywania przeszkód, tworzenia własnego uniwersum (np. zakładania własnych przedsięwzięć), z drugiej jednak ta droga wcale nie jest rajem i wielu może mi zarzucić, że “rzucamy Cię na głęboką wodę, ucz się sam pływać a jak się utopisz to trudno”.
Otóż nie ma podmiotowości, nie ma kreatywności bez ryzyka i bez lęku o ryzyko. Tylko oszuści mówią ludziom, żeby “brali sprawy w swoje ręce”, jednocześnie oferując różne formy nadopiekuńczości. To tak, jakby matka mówiła do syna: “nareszcie byś się zbuntował”. Jeżeli rzeczywiście się zbuntuje, to się podda sugestii matki i pozostanie zależny. Jeżeli zaoponuje i na złość się nie zbuntuje, to tym bardziej zostanie zależny.
Członkowie Ashoki nie tylko się radują – także cierpią, nie śpią po nocach obracając w wyobraźni różne zagrożenia dla swojej idei. Boją, że coś nie wyjdzie, że nie dostaną odpowiednich środków, że w ostatniej chwili nie znajdą wsparcia... Przeżywają porażki, uczą się na błędach. Zapytajcie ich jednak, czy chcieliby przestać się bać? Żyć spokojnie z dotacji/emerytury/zapomogi/renty? Czy też odrzucają ów sielski spokój, byle tylko realizować marzenia i “żyć wyzwaniami”?
Nie ma innowacji bez radości tworzenia i nie ma radości tworzenia bez lęku i rozpaczy. Głęboka woda jest przywilejem, jest jedyną możliwością realizowania swoich marzeń w realu. Jak inaczej dać ludziom szansę na bujanie w obłokach4) i zamianę owych obłoków w rzeczywistość? Jak inaczej przeżyją tę niesamowitą mieszankę marzenia, nadziei, wyzwania, kreacji, lęku, rozpaczy, załamania, rozpoczęcia od nowa, i jeszcze raz od nowa? Tak jak wspinający się po górach, jak sportowcy, jak ludzie, którzy czegoś bardzo pragną. Postawa twórcza to wielka frajda, ale frajda podobna do satysfakcji sportowca, który trenuje miast siedzieć przed TV.
Chyba, że chcemy być w matriksie, zaopiekowani niezależnie od tego, co zrobimy. Ot, choćby tak jak globaliści, którzy wymyślili paskudny “golden parachuting” (złoty spadochron), dzięki któremu najwięksi szefowie, niezależnie od wyników swoich działalności i niezależnie od przyczyn odejścia (nawet, jeżeli coś spieprzyli lub jeżeli idą do lepiej płatnej pracy) – dostają wielomilinowe odprawy.
I przykład z drugiej strony: właśnie na Florydzie rozwija się afera związana z naborem nowych policjantów. Wśród warunków jest umiejętność pływania, bo Floryda ma dużo wody i powodzi. Czarni Florydczycy protestują, bo w większości nie umieją pływać i uważają ten warunek za sposób na zamknięcie kolorowym drogi do policji. Obrońcy praw mniejszości wzięli sprawę w swoje ręce i ten warunek prawdopodobnie zostanie zniesiony. Nikt nie pomyślał, że jeżeli ktoś pragnie zostać policjantem to może się nauczyć pływać w kilka tygodni, mając jednocześnie radość ze zmagania się z wyzwaniem, z wodą, z lękiem, z własnym wyuczonym poczuciem bezradności i, na koniec, ze zdobycia upragnionej umiejętności i wreszcie – posady. Oczywiście, życie w zaopiekowanym matrixie jest przyjemne, tak jak przyjemne jest życie przed telewizorem. Ale jakie to życie?
Warto tu przytoczyć jakiś przykład magii, zmagania się z niemożliwością, radości i lęku, i znowu radości – ze stworzenia czegoś niezwykłego. Kto zna wieś hinduską, ten wie, co to naprawdę jest nędza, głód, beznadzieja, choroby, sprzedawane dzieci, niewolnicza ekspoatacja itp. Amol Goje urodził się w głębokiej prowincji w stanie Maharashtra i marzył o tym, by wieś hinduska była... najnowocześniejsza na świecie! Wariat? Nie, czarodziej! Skracając pasjonującą historię jego życia warto ową wieś zobaczyć teraz, po latach: w centrum nowoczesny ośrodek komputerowy. Każdy rolnik ma dostęp z publicznego telefonu do elektronicznego komputera podającego gdzie w danej chwili uzyska najlepsze ceny za swoje produkty (przedtem pośrednicy oszukiwali ich fałszywymi informacjami o cenach zbytu). Do okolicznych wiosek regularnie jeżdżą promieniście autobusy zamienione w ruchome pracownie komputerowe, by uczyć dzieciaki informatyki, itp.. Amol nie tylko stworzył nowoczesną wieś, ale też odwrócił paskudną przepowiednię samorealizującą się, ponieważ dzieci się uczą, zmniejsza się niepiśmienność, rodzice są szczęśliwi i dumni, więc identyfikują się i działają na rzecz swojej społeczności, co ową społeczność wzmacnia. I co najważniejsze – zmienia się kapitał symboliczny!
Co Amol przeżył po drodze? Mogę o tym śmiało mówić, bo wiem od niego bezpośrednio: początkowo wstyd przed światem, że ma takie nierealne marzenia; potem lęk; strach; radość ze wspaniałych wizji; upadki po nieudanych próbach; nadzieję, znów rozpacz i znów nadzieję. Bez tego procesu, w którym uczestniczyła także społeczność, bez bólu kreacji, nie byłoby nic. Może trochę rządowych dotacji z nieodłączną biurokracją i korupcją.
Oczywiście, że ta “głęboka woda” może być niebezpieczna. Amol nabił sobie tyle guzów skacząc do niej, że trudno mu zazdrościć. Mogło mu się łacno też nie udać! I tylko taka gra w realu, z prawdziwą (a nie dotacyjną, zaopiekowaną, matriksową) rzeczywistością, z realną możliwością przegranej – daje szansę na magię kreacji i cud zmiany.
Widzę u siebie szczególny rodzaj troski, która jest jednocześnie antytroską: stwarzać warunki do kreacji i twórczości, do eksploracji nowego, do upadków i sukcesów, do szczęścia i rozpaczy – i jednocześnie nie niszczyć tych możliwości przez nadopiekuńczość.
Oznacza to, że politycznie jestem w głębi paradoksu: wychodząc z troski o człowieka, dochodzę do fundowania mu cierpienia. Chcąc dać szczęście kreacji, zapewniam dramat niepewności. Walcząc o zwykłych ludzi, oponuję przeciw nadopiekowaniu się nimi.
Mało tego: podejrzliwie patrzę zarówno na uczestników Forum Ekonomicznego, jak i na tych, co protestują. Jedni mają w tym interes finansowy (w imię wolności), a drudzy tak naprawdę pragną rewolucyjnego rozprawienia się z etykę greko-judeo-chrześcijańską (w imię wolności). Wszyscy oni są zabójcami mojej ukochanej magii, która – jak widać – jest paradoksem. Ale działa5)!
Okropnie się więc cieszę, że nie lubię polityki, bo gdybym lubił, to bym w niej uczestniczył, a nie znoszę tego świństwa. To już na dzisiaj ostatni paradoks.
Ryszard Praszkier
ryszp@yahoo.com
ryszp@yahoo.com
Autor jest licencjonowanym psychoterapeutą i superwizorem psychoterapii, ma specjalizację I stopnia z psychologii klinicznej. Napisał ponad 30 publikacji, m. in. książki Zmieniać nie Zmieniając. Ekologia Problemów Rodzinnych (WSIP, Warszawa 1992). Specjalizuje się w badaniu przedsiębiorczości społecznej, jest szefem szkolenia personelu międzynarodowego stowarzyszenia “Ashoka. Innowatorzy dla Dobra Publicznego”, które działa od 1980 r. w 48 krajach (www.ashoka.org, polska strona Ashoki: www.ashoka.pl).
PRZYPISY
1.Jeżeli “cudem” będzie powstawanie nowej jakości nie będącej sumą prostą swoich części, to w ramach “anatomii cudu” można się odwołać to modnej obecnie teorii emergencji; patrz np. Steven Johnson: Emergence. The connected Lives of Ants, Brains, Cities and Software.
2.Paul Watzlawick: Przepowiednia samorealizująca, to takie założenie lub przewidywanie, które wyłącznie mocą faktu, że zostało poczynione, sprawia, że spodziewane wydarzenie następuje. (How Real is Real, Vintage Books, New York 1976. Autor przytacza badania nad działaniem przepowiedni samorealizującej. Na początku roku szkolnego przekazano nauczycielom informację o nowych uczniach. Informacja tyczyła ilorazu inteligencji 20% najzdolniejszych uczniów oraz zawierała prognozę na temat ich nadzwyczaj szybkich postępów w nauce. W rzeczywistości był to eksperyment psychologiczny: nazwiska tych uczniów były wybrane losowo, o czym nauczyciele nie wiedzieli. Tak więc różnica między wybranymi a pozostałymi dziećmi istniała jedynie w świadomości nauczycieli. Badania pod koniec roku wskazały prawdziwy wzrost ilorazu inteligencji oraz osiągnięć w nauce “wybranej” grupy. Jednocześnie sprawozdania nauczycieli potwierdzały, że uczniowie ci (przypomnijmy: wybrani przypadkowo) wyróżniali się spośród kolegów intelektualną ciekawością, przyjaznym stosunkiem do innych itp. Przepowiednia potwierdziła się wyłącznie mocą swojego istnienia. Badano także osoby pracujące ze zwierzętami, np. szczurami czy dżdżownicami. Chodziło o to, by wyeliminować czynnik osobistych sympatii, jaki mógł mieć miejsce między nauczycielami a uczniami. Przeprowadzono serię eksperymentów nad zachowaniem w labiryncie szczurów czy dżdżownic. Jeżeli osoby eksperymentujące (dla nas: osoby badane) były wstępnie poinformowane, że niektóre zwierzęta są inteligentniejsze – to istotnie później, przy opisywaniu zachowania tych zwierząt w labiryncie, stosowali dla nich wyższe oceny niż przy opisywaniu zachowania zwierząt spostrzeganych przez nich jako mniej inteligentne. Nie trzeba dodawać, że podział na zwierzęta “inteligentne” i pozostałe został (w tajemnicy przed osobami badanymi) dokonany losowo. Znów: przepowiednia potwierdziła się sama, tylko dlatego, że została ogłoszona! (R. Praszkier: Zmieniać nie zmieniając; WSIP, Warszawa 1991).
3.Pierre Bourdieu: The Field of Cultural Production, Columbia University Press, UK 1993.
4.Polański napisał: Grunt to bujać w obłokach.
5.Jeżeli pytamy: “czy Bóg może stworzyć kamień tak ciężki, że nie będzie go mógł podnieść”; jeżeli Eubulides z Miletu pytał, czy “ja kłamię” jest prawdą czy kłamstwem (jeżeli prawdą, to kłamię, że kłamię; jeżeli kłamstwem, to mówię prawdę, więc kłamię!) to zastanawiając się nad tym otwieramy nowe drzwi do wyobraźni i nieskończoności. Pokażcie mi jakąś inną kulturę, w której mógłby się zagnieździć paradoks; w której “a” i “nie a” mogłyby jednocześnie współbrzmieć ze sobą. A czy bez tego możliwa jest magia kreacji? Bez połączenia radości i rozpaczy? Marzenia i rzeczywistości? Nadziei i zwątpienia?