Menedżerskie państwo dobrobytu jako planetarny konsument
MENEDŻERSKIE PAŃSTWO DOBROBYTU
JAKO PLANETARNY KONSUMENT
Wydaje się, że kandydujący w amerykańskich wyborach prezydenckich Ralph Nader byłby w stanie zjednać znaczącą część elektoratu konserwatywno-tradycyjnego poprzez włączenie do swego programu postulatu kontroli i redukcji imigracji, co ma swoje uzasadnienie ekologiczne. To samo dotyczy akcentowania przez niego socjalkonserwatywnej w istocie krytyki konsumeryzmu i dużego wzrostu. W ten sposób stałby się jedynym znaczącym kandydatem, który poważnie traktuje wpływ imigracji, konsumeryzm i zastanawia się nad przyszłością zarówno środowiska naturalnego jak i społecznego w Ameryce. Wpłynęłoby to nie tylko na zasadnicze podniesienie jakości publicznego dyskursu w USA, ale także spowodowało, że przynajmniej część poparcia dla Busha w jego „czerwonym”1) mateczniku przeniosłaby się na Nadera.
Opór wobec niektórych z najbardziej niedobrych trendów współczesnego świata rzeczywiście wydaje się trafiać na wspólny i solidny fundament w ekologii. Zrozumienie mechanizmów współczesnego, menedżerskiego państwa dobrobytu w USA jako czegoś co pożera planetę, oznacza wyzwanie dla obecnego dwupartyjnego konsensu zbudowanego wokół dużego wzrostu, społeczeństwa konsumpcyjnego, wielkiego rządu, wysokiej imigracji i globalnego imperialnego zaangażowania Stanów Zjednoczonych. Jest nadzieja na stworzenie koalicji kładącej większy nacisk na jakość ludzkiej egzystencji, silnie akcentującej potrzebę ochrony dziedzictwa przyrodniczego i kulturowego, optującej za mniejszym i mającym bardziej lokalny charakter rządem, za znaczącymi ograniczeniami imigracji i sprzeciwiającej się amerykańskiemu imperializmowi. Ta nowa koalicja byłaby punktem, w którym stykałyby się takie środowiska jak tzw. „wegańscy programiści komputerowi”2) popierający Deana lub Nadera, kładący nacisk na zagadnienie imigracji i zaniepokojeni wzrostem demograficznym „prawicowi zieloni”, a także przeciwnicy wojny, zwolennicy lokalności, paleolibertarianie i paleokonserwatyści.
Taka nowa koalicja trafia we wszystkie linie podziałów wewnątrz obu wielkich partii. Popierające demokratów, egoistycznie nastawione okręgi wyborcze zdominowane przez mniejszości nie mają prawie nic wspólnego z idealistycznymi zielonymi. Tak samo niewiele łączy imperialnych biurokratów z partii republikańskiej z bazą ich elektoratu, który traktują jako mięso armatnie lub tłum potrzebny do wiwatowania na rzecz swoich kampanii militarnych za granicą. Ekologia i antykonsumeryzm oznaczają też odwołanie się do znacznej części najbardziej wrażliwego obecnie odłamu lewicy. Wydaje się, iż poza tym co jest pożyteczną obroną przyrody wynikającą ze świadomości skończonego charakteru zasobów materialnych i uznaniem dla bezcennego charakteru dzikiej natury, większość programu lewicy zawiera niewiele prawdziwego i szczerego idealizmu.
W większości zachodnich społeczeństw istnieje dzisiaj coś co można nazwać towarowo-konsumenckim państwem dobrobytu. Pomimo wysiłków niektórych zwolenników państwa opiekuńczego na rzecz rozróżnienia pomiędzy „złym” materializmem konsumeryzmu korporacyjnego i ponoć „dobrym” materializmem opartym na redystrybucji dóbr według różnych „polityk” społecznych, różnice pomiędzy tymi materializmami są minimalne. Zwolennicy państwa opiekuńczego twierdzą często, że wyrzekają się wartości ekonomicznych na rzecz wartości społecznych. Jednak w wielu przypadkach ich programy i poszczególne „polityki” nie oznaczają nic więcej ponad (ujmując rzecz brutalnie) zapewnienie sobie i grupom swoich klientów „większego kawałka ze wspólnego tortu”. To z kolei wiąże się na ogół z wydatkowaniem pieniędzy rządowych czyli należących do innych ludzi (niektórzy uważają, że sloganem wyborczym zwolenników państwa opiekuńczego powinno być zawołanie: nie ma czegoś takiego jak pieniądze innych ludzi). Autentyczna rezygnacja przez administratorów i propagandzistów państwa dobrobytu z konsumpcyjnego stylu życia na rzecz ekologicznej przyszłości planety zdarza się stosunkowo rzadko. Wiele z ich ostentacyjnie proekologicznych programów jest pomyślanych w taki sposób, aby przerzucić możliwie dużo kosztów na innych, a jednocześnie maksymalnie zwiększyć pole dla ingerencji rządu. Jednym z najbardziej oczywistych sposobów na zachęcenie do oszczędzania np. energii elektrycznej jest stosowanie dla niej cen rynkowych, ale na ogół uważa się to za coś, co może prowadzić do niedopuszczalnych nierówności.
Również fakt, że typowi zwolennicy państwa opiekuńczego rozgrzeszają ludzi z odpowiedzialności za swoje indywidualne działania, zmniejsza motywację do podejmowania indywidualnych wysiłków na rzecz oszczędzania zasobów. Dlaczego ktoś miałby na przykład oszczędzać wodę jeżeli otrzymuje ja niemal za darmo i wie, że jeżeli nawet sam zmniejszy jej zużycie, to inni nieodpowiedzialni osobnicy będą jej używać do woli.
Warto także podkreślić, że dosyć abstrakcyjne poświęcanie się wielu szczerych ekologów na rzecz „planety” nie dostarcza najbardziej efektywnej motywacji do proekologicznych zachowań. Ludzie mają tendencję do dbania o swój własny naród, społeczność i rodzinę. Dlatego należałoby chyba wbudować postulaty ekologiczne w obronę „tego” kraju, czy „tego” krajobrazu. Jednak wobec masowej imigracji, w połączeniu z gwałtownym przyrostem demograficznym za granicą, argumenty na rzecz zachowania naturalnego środowiska ulegają znaczącemu osłabieniu. Dlaczego ktoś miałby poświęcać swoje własne potrzeby konsumpcyjne, jeżeli bogactwa narodowe i tak zostaną pochłonięte przez coraz liczniejszych „wolnych nomadów”.
Trzeba również zwrócić uwagę na to, że dzisiejsze towarowo-konsumpcyjne państwo dobrobytu szybko pochłania długo gromadzone i pielęgnowane przez pokolenia bogactwo danego państwa, społeczeństwa czy narodu, by na końcu – niczym po pożarze – pozostawić tylko wypalone ruiny. Oczekuje się, że PKB będzie rosnąć co roku o 3%, ale zawsze okazuje się to za mało. Jeżeli dokona się ekstrapolacji możliwych konsekwencji ekologicznych skumulowanego wzrostu PKB (który niemal zawsze oznacza wzrost konsumpcji i zwiększenie zużycia zasobów) na okres kilkuset lat, to widać, że skutki mogą być przerażające. Utrzymanie wysokich (według jakiejkolwiek miary w skali całego świata, na przestrzeni całej jego historii) standardów życia zachodnich konsumpcyjnych państw opiekuńczych może się odbyć tylko albo kosztem dalszego niszczenia naturalnego środowiska, albo przy ujemnym przyroście naturalnym.
Jak na ironię, hipertrofia ogromnego bogactwa oznacza obecnie także trend w kierunku atrofii prawdziwych standardów życia i bytowania społecznego. Nawet gdy tworzy się kolejne ogromne bogactwa, to społeczeństwo gubi wiele ze swych wcześniejszych dobrych nawyków, które pozwalałyby na spożytkowanie bogactw z nastawieniem na zagwarantowanie bezpiecznej i w miarę swobodnej egzystencji lub na zapewnienie jej dla przyszłych pokoleń.
Co więcej, wydaje się, iż stosunkowo wysoki standard w zachodnich społeczeństwach dobrobytu może być utrzymany na swym zapierającym dech w piersiach poziomie nie dłużej niż jedną generację. Coraz wyraźniej widać, że pokolenie urodzone w latach 50. może być pierwszym i ostatnim żyjącym w tak oszałamiającym dobrobycie. Choć ten proces dopiero się zaczyna, to jednak wzrastające ograniczenia gospodarcze i budżetowe wydają się wyznaczać kierunek na przyszłość. Te ograniczenia wydają się jednak być narzucane głównie szeroko rozumianej klasie średniej i pracującej, natomiast nie dotyczą elity menedżerskiej i jej klienteli.
To, że zachodnie społeczeństwa dobrobytu są czymś z gruntu przeciwstawnym do stabilnych społeczeństw premodernistycznych wydaje się oczywiste. Gdyby zasoby zużyte w ciągu ostatnich 30 lat przez społeczeństwa konsumpcyjne w zachodnich państwach dobrobytu były starannie pielęgnowane i szanowane, to – uwzględniając porównanie do materialnych standardów życia jakie istniały dla większej części historii rodzaju ludzkiego – starczyłyby prawdopodobnie na tysiąclecia. Powstałe na Zachodzie socjalliberalne, wielokulturowe, konsumpcyjne państwo opiekuńcze może okazać się jedynie krótkim epizodem w dziejach ludzkiej historii, po którym albo nastąpi rozpad i chaos albo swego rodzaju nowa reintegracja. Możnaby w tym miejscu wskazać na Daleki Wschód (Japonia i Singapur) jako na region gdzie szanse na powstanie społeczeństw, które byłyby jednocześnie stabilne pod względem społecznym i ekologicznym oraz zaawansowane technologicznie wydają się być największe.
1.W wyborach prezydenckich w roku 2000, amerykańskie stacje telewizyjne pokazywały mapy poparcia wyborczego i oznaczały stany popierające Busha na czerwono, a te gdzie przewagę miał Albert Gore na niebiesko (takie odwrócenie kolorów było prawdopodobnie dziwacznym przejawem politycznej poprawności). Większość stanów popierających Gore’a to miejskie regiony na wybrzeżach. Od tego momentu określenie „czerwony matecznik” zadomowiło się w amerykańskim słowniku politycznym.
2.Amerykański termin prasowy dla pro-ekologicznych i antywojennych speców od komputerów i hakerów, którzy na jej początku mocno poparli kampanię wyborczą Deana, nagłaśnianą przez Internet. Po upadku kampanii Deana wielu z nich przeszło do Nadera.
JAKO PLANETARNY KONSUMENT
Wydaje się, że kandydujący w amerykańskich wyborach prezydenckich Ralph Nader byłby w stanie zjednać znaczącą część elektoratu konserwatywno-tradycyjnego poprzez włączenie do swego programu postulatu kontroli i redukcji imigracji, co ma swoje uzasadnienie ekologiczne. To samo dotyczy akcentowania przez niego socjalkonserwatywnej w istocie krytyki konsumeryzmu i dużego wzrostu. W ten sposób stałby się jedynym znaczącym kandydatem, który poważnie traktuje wpływ imigracji, konsumeryzm i zastanawia się nad przyszłością zarówno środowiska naturalnego jak i społecznego w Ameryce. Wpłynęłoby to nie tylko na zasadnicze podniesienie jakości publicznego dyskursu w USA, ale także spowodowało, że przynajmniej część poparcia dla Busha w jego „czerwonym”1) mateczniku przeniosłaby się na Nadera.
Opór wobec niektórych z najbardziej niedobrych trendów współczesnego świata rzeczywiście wydaje się trafiać na wspólny i solidny fundament w ekologii. Zrozumienie mechanizmów współczesnego, menedżerskiego państwa dobrobytu w USA jako czegoś co pożera planetę, oznacza wyzwanie dla obecnego dwupartyjnego konsensu zbudowanego wokół dużego wzrostu, społeczeństwa konsumpcyjnego, wielkiego rządu, wysokiej imigracji i globalnego imperialnego zaangażowania Stanów Zjednoczonych. Jest nadzieja na stworzenie koalicji kładącej większy nacisk na jakość ludzkiej egzystencji, silnie akcentującej potrzebę ochrony dziedzictwa przyrodniczego i kulturowego, optującej za mniejszym i mającym bardziej lokalny charakter rządem, za znaczącymi ograniczeniami imigracji i sprzeciwiającej się amerykańskiemu imperializmowi. Ta nowa koalicja byłaby punktem, w którym stykałyby się takie środowiska jak tzw. „wegańscy programiści komputerowi”2) popierający Deana lub Nadera, kładący nacisk na zagadnienie imigracji i zaniepokojeni wzrostem demograficznym „prawicowi zieloni”, a także przeciwnicy wojny, zwolennicy lokalności, paleolibertarianie i paleokonserwatyści.
Taka nowa koalicja trafia we wszystkie linie podziałów wewnątrz obu wielkich partii. Popierające demokratów, egoistycznie nastawione okręgi wyborcze zdominowane przez mniejszości nie mają prawie nic wspólnego z idealistycznymi zielonymi. Tak samo niewiele łączy imperialnych biurokratów z partii republikańskiej z bazą ich elektoratu, który traktują jako mięso armatnie lub tłum potrzebny do wiwatowania na rzecz swoich kampanii militarnych za granicą. Ekologia i antykonsumeryzm oznaczają też odwołanie się do znacznej części najbardziej wrażliwego obecnie odłamu lewicy. Wydaje się, iż poza tym co jest pożyteczną obroną przyrody wynikającą ze świadomości skończonego charakteru zasobów materialnych i uznaniem dla bezcennego charakteru dzikiej natury, większość programu lewicy zawiera niewiele prawdziwego i szczerego idealizmu.
W większości zachodnich społeczeństw istnieje dzisiaj coś co można nazwać towarowo-konsumenckim państwem dobrobytu. Pomimo wysiłków niektórych zwolenników państwa opiekuńczego na rzecz rozróżnienia pomiędzy „złym” materializmem konsumeryzmu korporacyjnego i ponoć „dobrym” materializmem opartym na redystrybucji dóbr według różnych „polityk” społecznych, różnice pomiędzy tymi materializmami są minimalne. Zwolennicy państwa opiekuńczego twierdzą często, że wyrzekają się wartości ekonomicznych na rzecz wartości społecznych. Jednak w wielu przypadkach ich programy i poszczególne „polityki” nie oznaczają nic więcej ponad (ujmując rzecz brutalnie) zapewnienie sobie i grupom swoich klientów „większego kawałka ze wspólnego tortu”. To z kolei wiąże się na ogół z wydatkowaniem pieniędzy rządowych czyli należących do innych ludzi (niektórzy uważają, że sloganem wyborczym zwolenników państwa opiekuńczego powinno być zawołanie: nie ma czegoś takiego jak pieniądze innych ludzi). Autentyczna rezygnacja przez administratorów i propagandzistów państwa dobrobytu z konsumpcyjnego stylu życia na rzecz ekologicznej przyszłości planety zdarza się stosunkowo rzadko. Wiele z ich ostentacyjnie proekologicznych programów jest pomyślanych w taki sposób, aby przerzucić możliwie dużo kosztów na innych, a jednocześnie maksymalnie zwiększyć pole dla ingerencji rządu. Jednym z najbardziej oczywistych sposobów na zachęcenie do oszczędzania np. energii elektrycznej jest stosowanie dla niej cen rynkowych, ale na ogół uważa się to za coś, co może prowadzić do niedopuszczalnych nierówności.
Również fakt, że typowi zwolennicy państwa opiekuńczego rozgrzeszają ludzi z odpowiedzialności za swoje indywidualne działania, zmniejsza motywację do podejmowania indywidualnych wysiłków na rzecz oszczędzania zasobów. Dlaczego ktoś miałby na przykład oszczędzać wodę jeżeli otrzymuje ja niemal za darmo i wie, że jeżeli nawet sam zmniejszy jej zużycie, to inni nieodpowiedzialni osobnicy będą jej używać do woli.
Warto także podkreślić, że dosyć abstrakcyjne poświęcanie się wielu szczerych ekologów na rzecz „planety” nie dostarcza najbardziej efektywnej motywacji do proekologicznych zachowań. Ludzie mają tendencję do dbania o swój własny naród, społeczność i rodzinę. Dlatego należałoby chyba wbudować postulaty ekologiczne w obronę „tego” kraju, czy „tego” krajobrazu. Jednak wobec masowej imigracji, w połączeniu z gwałtownym przyrostem demograficznym za granicą, argumenty na rzecz zachowania naturalnego środowiska ulegają znaczącemu osłabieniu. Dlaczego ktoś miałby poświęcać swoje własne potrzeby konsumpcyjne, jeżeli bogactwa narodowe i tak zostaną pochłonięte przez coraz liczniejszych „wolnych nomadów”.
Trzeba również zwrócić uwagę na to, że dzisiejsze towarowo-konsumpcyjne państwo dobrobytu szybko pochłania długo gromadzone i pielęgnowane przez pokolenia bogactwo danego państwa, społeczeństwa czy narodu, by na końcu – niczym po pożarze – pozostawić tylko wypalone ruiny. Oczekuje się, że PKB będzie rosnąć co roku o 3%, ale zawsze okazuje się to za mało. Jeżeli dokona się ekstrapolacji możliwych konsekwencji ekologicznych skumulowanego wzrostu PKB (który niemal zawsze oznacza wzrost konsumpcji i zwiększenie zużycia zasobów) na okres kilkuset lat, to widać, że skutki mogą być przerażające. Utrzymanie wysokich (według jakiejkolwiek miary w skali całego świata, na przestrzeni całej jego historii) standardów życia zachodnich konsumpcyjnych państw opiekuńczych może się odbyć tylko albo kosztem dalszego niszczenia naturalnego środowiska, albo przy ujemnym przyroście naturalnym.
Jak na ironię, hipertrofia ogromnego bogactwa oznacza obecnie także trend w kierunku atrofii prawdziwych standardów życia i bytowania społecznego. Nawet gdy tworzy się kolejne ogromne bogactwa, to społeczeństwo gubi wiele ze swych wcześniejszych dobrych nawyków, które pozwalałyby na spożytkowanie bogactw z nastawieniem na zagwarantowanie bezpiecznej i w miarę swobodnej egzystencji lub na zapewnienie jej dla przyszłych pokoleń.
Co więcej, wydaje się, iż stosunkowo wysoki standard w zachodnich społeczeństwach dobrobytu może być utrzymany na swym zapierającym dech w piersiach poziomie nie dłużej niż jedną generację. Coraz wyraźniej widać, że pokolenie urodzone w latach 50. może być pierwszym i ostatnim żyjącym w tak oszałamiającym dobrobycie. Choć ten proces dopiero się zaczyna, to jednak wzrastające ograniczenia gospodarcze i budżetowe wydają się wyznaczać kierunek na przyszłość. Te ograniczenia wydają się jednak być narzucane głównie szeroko rozumianej klasie średniej i pracującej, natomiast nie dotyczą elity menedżerskiej i jej klienteli.
To, że zachodnie społeczeństwa dobrobytu są czymś z gruntu przeciwstawnym do stabilnych społeczeństw premodernistycznych wydaje się oczywiste. Gdyby zasoby zużyte w ciągu ostatnich 30 lat przez społeczeństwa konsumpcyjne w zachodnich państwach dobrobytu były starannie pielęgnowane i szanowane, to – uwzględniając porównanie do materialnych standardów życia jakie istniały dla większej części historii rodzaju ludzkiego – starczyłyby prawdopodobnie na tysiąclecia. Powstałe na Zachodzie socjalliberalne, wielokulturowe, konsumpcyjne państwo opiekuńcze może okazać się jedynie krótkim epizodem w dziejach ludzkiej historii, po którym albo nastąpi rozpad i chaos albo swego rodzaju nowa reintegracja. Możnaby w tym miejscu wskazać na Daleki Wschód (Japonia i Singapur) jako na region gdzie szanse na powstanie społeczeństw, które byłyby jednocześnie stabilne pod względem społecznym i ekologicznym oraz zaawansowane technologicznie wydają się być największe.
Marek Węgierski
tłum. z angielskiego Olaf Swolkień
Marek Węgierski jest polsko-kanadyjskim pisarzem, publicysta i pracownikiem naukowym.tłum. z angielskiego Olaf Swolkień
1.W wyborach prezydenckich w roku 2000, amerykańskie stacje telewizyjne pokazywały mapy poparcia wyborczego i oznaczały stany popierające Busha na czerwono, a te gdzie przewagę miał Albert Gore na niebiesko (takie odwrócenie kolorów było prawdopodobnie dziwacznym przejawem politycznej poprawności). Większość stanów popierających Gore’a to miejskie regiony na wybrzeżach. Od tego momentu określenie „czerwony matecznik” zadomowiło się w amerykańskim słowniku politycznym.
2.Amerykański termin prasowy dla pro-ekologicznych i antywojennych speców od komputerów i hakerów, którzy na jej początku mocno poparli kampanię wyborczą Deana, nagłaśnianą przez Internet. Po upadku kampanii Deana wielu z nich przeszło do Nadera.