Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

„EKOKAPITALIZM” STWARZA NADZIEJĘ NA SUKCES – CZYLI JAK ZOSTAĆ SKUTECZNYM OBROŃCĄ PRZYRODY

Dodatek ekologiczny do tygodnika Przegląd z 16.10.2000 zamieścił dość niekonwencjonalny – jak na przyzwyczajenia naszych ekologów – artykuł pt. Wykupione mateczniki dotyczący coraz skuteczniejszego w działaniach ruchu obrońców przyrody wykupujących wartościowe ekologicznie obszary.

Autor podaje szereg przykładów z różnych krajów, gdzie osoby prywatne dysponujące odpowiednim majątkiem, bądź też powołane właśnie w tym celu fundacje, wykupiły prawa własności lub eksploatacji terenów wymagających – ich zdaniem – szczególnej ochrony, której nie można było się doczekać ze strony rządów lub administracji lokalnej. Utrata wiary przez ekologów w realizację obietnic rządowych i w skuteczność traktatów międzynarodowych zaowocowała zwróceniem się części z nich w stronę biznesu, poznawaniem praw ekonomii i próbami tworzenia przez nich rynku ekologicznego.
Ceną, jaką muszą oni zapłacić, jest sojusz z przemysłem, koniunkturalny – co prawda – lecz pozbawiający ideologicznego „dziewictwa” niezmiernie cennego dla Europejczyków.
Założona w 1951 r. amerykańska organizacja Nature Conservancy tworząc rynek ekologiczny nie waha się, gdy może przyjąć dotacje od koncernów takich jak Ford, Philip Morris, BP czy też Dow Chemical. Dzięki takim działaniom Nature Conservancy twierdzi, że kontroluje ponad 4,5 mln ha wartościowych ekologicznie terenów w USA oraz 24 mln w Kanadzie, Ameryce Łacińskiej, w Azji, na Karaibach i w regionie Pacyfiku. Śladami amerykańskich „ekokapitalistów” podążają: niemiecka organizacja World Wide Fund for Nature, islandzki obrońca łososi Orri Vigfusson, australijski milioner John Wamsley i inni.
Oczywiste jest, że działalność takich osób i organizacji „ekokapitalistycznych” musi budzić – i budzi – sprzeciw ze strony ekologów tradycyjnych, lecz jeszcze większy i groźniejszy ze strony wielkich firm przemysłowych doznających uszczerbku w interesach.
Szczególnym aspektem istnienia „ekorynku” jest fakt, że wielkie koncerny straciły już monopol na wykorzystywanie reguł wolnego rynku i same padają ofiarą sprytu i podstępnych działań obrońców przyrody, zdolnych uczniów w dziedzinie „falandyzacji” praw gospodarczych.
I w tym momencie można zadać pytanie: Co nas to wszystko obchodzi? Jakie znaczenie dla ochrony naszych kilkudziesięcio- lub kilkusethektarowych obszarów, o które walczymy mają działania indywidualnych milionerów lub fundacji w odległych krajach?
Otóż jestem przekonany, że stworzenie rynku ekologicznego daje szanse skutecznych działań w zakresie ochrony przyrody także w naszym kraju.
Przypomnę, że przez całe stulecia ochrona przyrody, a głównie zwierząt łownych i gospodarczo użytecznych, np. dzikich pszczół bazowała głównie na królewskim prawie własności puszcz i akwenów śródlądowych. Działalność gospodarcza klasztorów, szlachty i magnatów, a także zamożniejszych chłopów w zakresie inwestycji takich jak stawy rybne i młyny także sprzyjała powstawaniu ekosystemów, z których niektóre zachowały się do czasów współczesnych jak. np. stawy w dolinie Baryczy. Oczywistym jest, że działalność ta, za wyjątkiem nielicznych przypadków, nie miała na celu ochrony przyrody, lecz jej trwałość w niespokojnych czasach wynikała między innymi z dobrego osadzenia w ówczesnych realiach ekonomicznych.
I to właśnie różni nas, współczesnych obrońców przyrody od dawniejszych inwestorów, takich jak Dezydery Chłapowski*) nie tylko znakomicie wyszkolonych w zakresie gospodarki rolnej, lecz także świetnych praktyków w zakresie ekonomii wolnorynkowej – bo innej wówczas nie było.
Czas więc na tworzenie fundacji i organizacji na wzór Nature Conservancy czy też WWF, zbieranie pieniędzy nawet od przemysłu i koncernów – stacje koncernu BP są u nas już w każdym większym mieście – i inwestowanie kapitału nie w urzędników lecz w wykupywanie terenów, które chcemy ochronić. Istnieją już liczne gospodarstwa agroturystyczne i ekoturystyczne. Czy istnieje jednak choć w jednej gminie lub w jednej organizacji ekologicznej mapa z naniesionymi na nią obszarami chronionymi, wymagającymi ochrony i istniejącymi już gospodarstwami agro- i ekoturystycznymi? Funkcjonalne połączenie obszarów tych gospodarstw z nowymi, podobnymi inwestycjami i terenami wykupionymi celem ochrony pozwoliłoby na stworzenie stref i ciągów przyrodniczych o charakterze prywatnych minirezerwatów.
To tylko jeden z pomysłów na zastosowanie reguł „ekokapitalizmu” w ochronie środowiska.
Polskie gminy wiejskie toną w śmieciach, których nie ma kto wywieźć, nie ma też dokąd i nie ma zainteresowanych recyklingiem czy choćby selekcją i transportem do zakładów recyklingu. To też jest pole do popisu dla „ekobiznesu”, którym jak na razie zajmują się głównie wiejscy zbieracze złomu.
Gminy dość często są szczerze zainteresowane poprawą swego stanu ekologicznego, lecz własnymi siłami niewiele mogą zrobić, a organizacji ekologicznych skupiających ludzi chętnych do realnej, fizycznej najczęściej pracy – po prostu nie ma. I nie może być, bo nawet ekolog-idealista z czegoś musi żyć, a praca zarobkowa pochłania tyle czasu, że starcza go już tylko na udział w paru akcjach, konferencjach i warsztatach w ciągu roku.
Konieczna jest zatem większa i skuteczniejsza działalność ruchu ekologicznego w zakresie „ekobiznesu”, powstanie instytucji i organizacji prowadzących szkolenie w tym zakresie oraz ułatwiających uzyskiwanie niezbędnych kredytów i dotacji.
Przepraszam, instytucji takich jest chyba nawet sporo. Tylko, że efektów ich działalności jakoś nie widać. Może zanadto „zurzędniczały”? Może przyczyną ich małej skuteczności jest właśnie oparcie ich na zasadach fukcjonowania administracji budżetowej a zamiana ich w przedsiębiorstwa podlegające regułom ekonomii i prawom gospodarki rynkowej poprawiłaby stan rzeczy?
Jakkolwiek by było, doświadczenia obrońców przyrody, skutecznie angażujących kapitały w interesie cennych ekosystemów pozwalają z optymizmem myśleć o „ekokapitaliźmie” także na naszym, rodzimym gruncie, gdzie tak wiele można i trzeba zrobić.

*) Dezydery Chłapowski, 1788-1879, generał, uczestnik kampanii napoleońskich i powstania 1830-31 r.; pionier postępowej gospodarki rolnej. Zalecał stosowanie zadrzewień śródpolnych, z których część podobno zachowała się do czasów obecnych.

Mirosław A. Madej
Lisów Wygwizdów 7,
 26-026 Morawica,
tel. 0-603/912 124

Mirosław A. Madej