ZŁOTO CÓR CZARNYCH
ZŁOTO CÓR CZARNYCH
Śląsk potęgą jest i basta. Tutaj znajdziesz wszystko, wystarczy poświęcić dzień na chodzenie po tym lęgowisku ludzkich idei, wchłanianych tu jak gąbka. Wystarczy popatrzeć w ludzkie oczy, żeby uwierzyć w marksizm i jego materialistyczny brak duszy. Kiedyś stały tu kominy, dziś ich miejsce wypierają wyrastające jak grzyby po deszczu wieże kościołów. Kiedyś niepodzielnie panował tu Kościół Rzymskokatolicki, dziś znajdziesz wyznawców wszystkich mniejszych i większych kultów, jakie tylko ci się przyśnią. Wiwat wszystkie religie.Śląsk nigdy nie wybacza, pozwala jednak zgubić się w kłębowisku. Tutaj jesteś tym bardziej anonimowy, im więcej ludzi cię otacza. Nie patrzy się tutaj w oczy mijanym anonimom i nie podsłuchuje się głośno prowadzonych w sąsiedztwie rozmów. Nie śmieje się z żartów, choćby były śmieszne, bo to wszystko to prywatne rozmowy. Nie narażaj się nikomu, bo nigdy nie będziesz wiedział, czy w poszukiwaniu pracy nie przyda ci się znajomość i pozostawione po sobie miłe wspomnienie. Można zniknąć nie przeprowadzając się. Można po dwudziestu latach mieszkania w tutejszych mrówkowcach pozostać obcym człowiekiem. Niech żyje socjobiologia.
Na Śląsku rodziny kłócą się najpiękniej. Nie chodzi tu o gwarę, ale o lata praktyki i przyzwyczajeń. Dzieci słuchające rodzinnych kłótni przeniosły je na łono własnych rodzin i wzbogaciły je ponad ludzką miarę. Kłótnie żyją tu własnym życiem. Rozrastają się na cały arsenał zachowań i podchodów. Zmieniają się w wymyślne wskazówki i znaki. Dzieci, sąsiedzi i przyjaciele mimowolnie stają się podwójnymi szpiegami w tej wojnie nerwów z utrudnionym rozwodem. Wiwat memetyka.
W alkoholowych rodzinach, kiedy zbyt długo jest spokój, wszyscy domownicy spodziewają się wybuchu agresji alkoholika. Napięcie narasta z dnia na dzień. Najbardziej koszmarne jest to, że nikt nie potrafi przewidzieć, kiedy wreszcie atmosfera oczyści się w jednej wielkiej, porządnej kłótni na śmierć i śmierć. Rodzina robi to, co jest w tej sytuacji nieuniknione. Prowokuje kłótnię, byleby prędzej ją mieć za sobą. Żony gotują znienawidzony obiad, dzieci robią jakiś drobiazg. Wszyscy zdają sobie sprawę, że uzależniony rodzic wybuchnie jak armata. Najciekawsze jednak jest to, że dążą do kłótni nieświadomie.
To tu pijani konkubenci na środku ulicy pod wpływem denaturatu słaniają się na wszystkie możliwe strony. Chwieją się do tego stopnia, że wybierają kierunek losowo, licząc przy tym na przytomność kierowców na ulicy albo na łut szczęścia. Oboje mają sporo po pięćdziesiątce, lecz wyglądają kilka razy starzej. Kłócą się, lecz nikt nie wie o co, bo kłócą się bełkotliwie. W pewnym momencie cała ulica słyszy wypowiedź prawdziwego mężczyzny, podyktowaną wzniosłym uczuciem romantycznej miłości: „Ty mnie nawet nie denerwuj. Jestem za stary na damskiego boksera.” Faktycznie, nawet wśród wyczynowych alkoholików wiek ma swoje przywileje. Wprost kocham głupotę.
Śląska duma dyktuje tworzenie nowych narodowości i żąda wyzwolenia Śląska. Dumni, ale młodzi Ślązacy znajdują specyficzną przyjemność w kultywowaniu przemocy, której obiektem są Polacy. Nie wszyscy z nich biją i nie są zorganizowani, ale od czegoś trzeba zacząć. Jedyne co ich łączy, to poczucie ekonomicznej krzywdy i niechęć do Ślązaków naturalizowanych. Pewnego dnia w Katowicach i Bytomiu trzeba będzie udowadniać swoją Śląskość do trzeciego pokolenia wstecz. Nie podoba im się już życie w jednym z regionów naszego pięknego kraju. Nie minie dekada, a patrzeć tylko jak Ślązacy zaczną jeździć na szkolenia do kraju do różnych armii wyzwoleńczych. W Warszawie wyleci wtedy w powietrze metro i kilka autobusów. Jakimś cudem zawali się molo w Sopocie. Rząd przyśle tu wojsko, które będzie pacyfikować ludność cywilną, aż wkroczą wojska rozjemcze ONZ. Spotykają się sececjoniści, konfederaci, monarchiści, prawicowcy i komuniści, a wszyscy zastanawiają się jak podlizać się Ślązakom. „Może dać im niepodległość? A potem zażądać dostępu do morza?”. Viva politycy.
To tu, w Katowicach, wybuchło spontanicznie powstanie Śląskie na ulicy, która dziś nazywa się Plebiscytową. Sprowokowała je mniejszość niemiecka, radośnie linczując polskich urzędników. Sto metrów od tej ulicy ma biuro Adam Słomka, jego KPN „Ojczyzna” i jego Ruch Obrony Bezrobotnych. Te same sto metrów, ale w innym kierunku, prowadzi do Fundacji „Ratujmy Ziemię”, a właściwie do tego, co po niej pozostało po artykułach pełnych oskarżycielskich, lecz jeszcze niepotwierdzonych przez prokuraturę doniesień o korupcji. Z kanapowej partii ekologicznej, założycielki tej fundacji starał się startować w ostatnich wyborach Książę Panujący na Księstwo Śląskie i Światowy Mistrz Fryzjerstwa w jednej osobie. Ale nie jestem pewien tytułów. Mogą być w rzeczywistości dwa razy dłuższe. W wyborach miało startować więcej osób, jednak ani oni, ani program wyborczy wiele wspólnego z ekologią jakoś nie miał. Miały tam miejsce wielotygodniowe poszukania kandydatów na kandydatów zakrojone na skromną skalę, ale i tak imponującą, gdy równie dobrze mogli dać ogłoszenie do gazet „szukamy kandydatów na radnych”. Ole!
Po ulicach snują się statyści. Nigdy nie wiesz, czy i kiedy znajdziesz się w ich wąskim polu zainteresowań. Wiesz jedynie, że nie jest to twoim marzeniem. Rozsądnie, chyłkiem, przemykasz więc po ulicach po zmroku, aby tylko nie rzucać się w oczy dzisiejszym panom ulicy. Dzieciom wojny. W sztuce wojen plemiennych udało nam się cofnąć do epoki drewna poręcznego. „Usłyszałem tylko świst koło ucha” – tak powiedzieliby poszkodowani. Gdyby mogli. Szanujmy wspomnienia.
Znajdziesz tu kobiety. Wszystkie. Wygląda tu czasem jak na zlocie białych kobiet całego świata. Jak na światowej wystawie towaru do wzięcia. Brakuje tylko metek. Nazwy producenta nie, bo te dane podane są w dowodzie osobistym. Nie ma jednak sensu składanie reklamacji. Są tu kobiety stare i młode. Ładne i brzydkie. Zadbane i niemożliwie zapuszczone. Są nawet takie, o których człowiek nie wie co myśleć. Są i takie, które tak do końca nie są kobietami. Niech żyje Unimil.
Z tą samą łatwością znajdziesz tu mężczyzn. Jednak podział biegnie tu w trochę inny sposób. Silni albo słabi. Męscy albo „myślący inaczej”. Ze znajomościami albo materiał do sparingu. Są tacy, którym udało się wyjechać i nie wrócić. Są też gorsi, którym nie udało się nie wrócić. Niektórych wyrzucono z domu za największą zbrodnię w tym kraiku – wegetarianizm. Wegetarian lubi się tu prześladować bardzo subtelnym krzykiem czy ujmującym serce podstawieniem znienacka śmierdzącego było nie było mięsa z pomrukiem wyrażającym zadowolenie. Do dziś nie mam pojęcia, czy to przypadkiem nie ma na celu wyrobienia odruchów Pawłowa (smród mięsa + pomruk zadowolenia = skojarzenie z przyjemnością płynącą z mięsa). Viva Espania, tu też wyginą byki.
Wszyscy jednak zacieśniają szeregi i walczą z pełzająca komuną budując zbawczy kapitalizm. Neoliberaliści uparcie twierdzą, że ta chamska biedota to balast socjalny dla naszej biednej, ale urodziwej mimo wieku i nie takiej łatwej znów ojczyzny. Hołota, której nigdy nie widzieli na własne oczy, a z której tak odważnie nabijają się we własnym, zamkniętym gronie w niedostępnych dla plebsu knajpkach, z tych paru groszy, które i tak otrzymują nieliczni wybrańcy, musi jakimś cudem przetrwać do lata. Latem zacznie się zbieranie darów natury, więc do tego wrednego czepiania się budżetu w roli balastu socjalnego dojdzie trochę jagód i korzonków. Niech żyją zajęci w swych domach działkowicze.
Na Śląsku szczęśliwie nie zabił nas ołów. Jeszcze. Jednak można spotkać dzieciaki ze sztuczną szczęką i z lekka zmienioną pracą mózgu. Dzieci alkoholików, dzieci bez przyszłości. Całkiem zabawne dzieci, które w systemie neoliberalnym, tym samym, w którym korzenie swoje ma globalizm, mają szansę na sukces. Wystarczy trochę pieniędzy i samozaparcia. Trochę szczęścia i dobry pomysł. Inaczej zostaniesz pożarty przez tych, którzy właśnie odnieśli ten sukces zamiast ciebie.
Główne ulice miast. Te najdroższe, bo wizytówkowe. Te najciekawsze, bo ze sklepami. Rozświetlone nocą, ale prawie puste. Z rana powoli rozbudzają się, przepuszczając zaspanych, spieszących się do pracy ludzi. Prowincjonalne uliczki w prowincjonalnym kraju. W dzień ściągają żebraków, wieczorem nudzącą się młodzież. Są na nich oddziały niektórych globalistycznych firm, są też ludzie, którzy się tym zachwycają.
Z niewiarygodną i trudną do zrozumienia brzydotą kontrastują kolorowe reklamy. Z odrapanych murów i z szarej rzeczywistości uśmiechają się modelki i modele. Naśladowanie zachowań seksualnych przekazuje wprost do podświadomości przypadkowego przechodnia, że korzystanie z tego właśnie produktu powoduje wzrost szans na indywidualny sukces genetyczny. Całość wygląda żałośnie, jakby ten świat musiał uciekać się do nieprzyjemnie sztucznych, małych złudzeń, żeby ukryć swoją własną ohydę i beznadzieję.
Ktoś ludziom wmówił, że mogą decydować sami o sobie. Kombinują więc, starając się domyślić jak decydować, o czym decydować i jak egzekwować od reszty ludzi przestrzegania tych z ciężkim trudem podjętych decyzji we własnej sprawie. Z jedną rzeczą nie mogą sobie poradzić, więc udają, że jej nie widzą. Gdzieś umyka im życie. Gdzieś między porankiem, a wieczorem. Gdzieś przy piwie, czy czego tam nie wypiją.
Deliberują sami ze sobą o sobie. Jedyne, co tak naprawdę im wychodzi, to unikanie odpowiedzialności za innych ludzi. Kiedy ich suwerenne decyzje szkodzą jemu, krzyczy, że krzywda mu się dzieje. Nikt go nie słucha, więc dochodzi do rękoczynów. Kiedy ich suwerenne decyzje nie trafiają w niego, ignoruje je albo celowo robi wszystko, żeby im się udało. Twierdzi potem, że sami sobie szkodzą.
Po południu i wieczorem nadchodzi czas na zasłużony odpoczynek. Zbiera się małe stadko przy piwie albo przed telewizorem i iskają sobie sierść. Doszli w tym o tyle dalej niż człekokształtne, o ile wystarczą już odpowiednio pozbawione znaczeń słowa: „miło cię było poznać”, „co u ciebie nowego” itp.
Sprzedają się społeczeństwu, żeby nie być samotni. Stadnie poruszają się po świecie. Nawet po świecie własnych marzeń. Zbyt słabi, żeby pozostać wolnymi. Otwórz człowiekowi klatkę i ogłoś mu, że jest wolny, a pierwsze co zrobi, to ozdobi ją od środka fototapetami z dalekimi krainami. Potem radośnie zacznie budować klatki swoim bliźnim.
Lepiej czują się ludzie, którym głęboko się wmówi, że żyją w wolnym społeczeństwie, w którym każdy sam ponosi odpowiedzialność za własne czyny. Dużo łatwiej wtedy potępiać pechowców i paradoksalnie tak samo łatwo można obwinić innych za własne niepowodzenia.
O wiele trudniej przekonać naturalnego egoistę, że całe społeczeństwo ponosi współodpowiedzialność za czyny jednostki. Za jej wybory i morderstwa przez nią popełnione. Każdy człowiek należy do wielkiej sieci globalnego już społeczeństwa. Kichający w Indiach Hindus może zarazić Kalifornijczyka w LA, a nieświadomie chociażby altruistyczny Francuz może uszczęśliwić przypadkowym ciągiem wpływających na siebie okoliczności dziesięcioro ludzi na całym globie.
Paweł Juszczyk
WYDAWNICTWO „ZIELONE BRYGADY” OFERUJE (CD.)
Kompostowanie odpadów – dobry interes czy uciążliwa konieczność?, praca zbiorowa pod red. Piotra Rymarowicza i Izabeli Mleczko, FWIE, TNZ, Kraków 2001, ISBN 83-914267-3-4, okładka miękka, 120 s. A4, 405 g. Publikacja promuje kompostowanie jako najlepszą metodę unieszkodliwiania odpadów organicznych. Może być pomocna w dokonywaniu wyboru technologii kompostowania i metody zagospodarowania odpadów komunalnych w gminie. Powstała w oparciu o materiały z konferencji o tym samym tytule. W publikacji przybliżono nowe technologie biologicznego unieszkodliwiania odpadów, systemy: Kneer, MUT – Herhof i MUT – Kyberferm na przykładzie funkcjonujących kompostowni w Zabrzu, Żywcu, Krakowie Płaszowie i Stockerau w Austrii. Przedstawiono kryteria wyboru technologii. Zaprezentowano potencjalne źródła finansowania inwestycji w zakresie zagospodarowania odpadów organicznych. Przedstawiono wyniki doświadczeń badających wartość nawozową kompostów i wermikompostów. Ponadto dokonano oceny sytuacji w zakresie zagospodarowania odpadów komunalnych w Polsce i omówiono regulacje prawne w zakresie postępowania z odpadami komunalnymi na tle przepisów Unii Europejskiej. W publikacji przedstawiono także doświadczenia mieszkańców miasta Stockerau w Austrii w zakresie selektywnej zbiórki odpadów. Publikacja zawiera tekst dyrektywy UE 1999/31/EC z 26.4.1999 ws. ziemnych składowisk odpadów oraz listę dostawców urządzeń i technologii do kompostowania odpadów. Obowiązkowa lektura dla wszystkich samorządów wprowadzających systemy gospodarki odpadami.
Zwolnienie z opłaty za przesyłkę przysługuje przy zakupie od 50 zł. Zachęcamy szkoły, biblioteki, czytelnie i in. instytucje do składania wniosków o dofinansowanie zakupu naszych publikacji do gminnych bądź wojewódzkich funduszy ochrony środowiska.
„Zielone Brygady. Pismo ekologów” – 68-stronicowy miesięcznik. Posiadamy jeszcze w sprzedaży wcześniejsze numery ZB: 151 – 168 po 1 zł, od 169 do bieżącego po 5 zł + koszty wysyłki (waga ZB – 87 g). Cena w prenumeracie 5 zł/egz., w tym koszt wysyłki na terenie kraju. ZB zapewnią Ci dostęp do wiadomości o tym, co dzieje się w polskim ruchu ekologicznym (zapowiedzi i sprawozdania z działań, recenzje książek, prezentacje inicjatyw i organizacji, dyskusje i polemiki).