Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

Wstydziłem się być człowiekiem!!!

Część druga

Pamiętam to jak dziś, choć minęło od tego przykrego zdarzenia 7 lat. Siedziałem sobie w herbaciarni w Toruniu ze znajomymi z Kolektywu Autonomistów, którzy niejednokrotnie pomagali w zwierzęcych sprawach. Piliśmy sobie jakąś dziwną herbatkę, której nazwy sobie nie przypomnę, wiem tylko, że miała smak lasu. Nagle zadzwonił mój telefon komórkowy.

Kobieta zapłakana, z drżącym głosem mówiła, szlochała, iż ktoś zabił jej psa. Zdarzenie miało miejsce kilkadziesiąt kilometrów od Torunia. Pojechałem tam. Widok był przerażający. Pies, a właściwie jego kawałki leżały na mokrym śniegu, wokół było pełno krwi kapiącej z głowy i nóg zwierzęcia. Widać było gołym okiem, iż zwierzę musiało być potwornie katowane przed śmiercią. Nie wdając się w szczegóły – bo nie ma sensu pisać tu o żmudnej pracy jaka zawsze towarzyszy dochodzeniu kto i dlaczego zabił lub okaleczył dane zwierzę lub zwierzęta – udało się wszystko ustalić. Sprawcą okazała się sąsiadka, która zabiła biednego psiaka z premedytacją. Była to kobieta w średnim wieku, na początku zasłaniała się swoją „głęboką wiarą i miłością do kościoła katolickiego”. W jej domu wisiały obrazy o treści religijnej, mnóstwo różańców i krzyży. Chyba ta „wiara” nijak się miała do prawdziwej miłości, skoro sprawczyni potrafiła być tak sadystyczna. Jak wykazały badania lekarza weterynarii zwierzę przed śmiercią było katowane i bite. Zadano mu 17 ran, zmiażdżono podstawę czaszki oraz wydłubano mu oko. Wiem, że niektórzy czytelnicy mogą powiedzieć, iż przesadzam z tymi „kwiecistymi opisami”, lecz i tak staram się zminimalizować obrazowość danego zdarzenia. Niestety, życie bywa brutalne, szczególnie dla zwierząt. Uczestniczyłem w tysiącach interwencji, niejednokrotnie nawet bardziej brutalnych od tej opisywanej.

Pewnego dnia otrzymałem informację, że w położonym w lesie gospodarstwie są zaniedbane zwierzęta. Ciężko było trafić – miejsce to znajdowało się daleko od innych siedzib ludzkich. Z daleka widać było zaniedbane krowy. Zaniedbane jest złym określeniem, pasowałoby powiedzieć raczej – wychudzone do granic możliwości. Tylko duże błagalne oczy widać było z daleka. Zwierzęta mówiły tak wiele swoim spojrzeniem, prosiły o pomoc. W oborze stało kilkanaście krów, które tonęły we własnych odchodach, świnie biegały za oborą. Niektóre z nich przychodziły do krów i tuliły się do nich. Krowy zaś lizały je. Widać było, iż każde z tych zwierząt pomaga drugiemu przeżyć koszmar. Okazało się, iż właścicielka gospodarstwa zapomniała dbać o swoje zwierzęta i nie karmiła ich od kilku tygodni, a wcześniej też nie za bardzo się nimi interesowała.

Zwierzęta, jakby czując, że przychodzę im z pomocą, podbiegały do mnie i wpatrywały się prosto w oczy. Nigdy żadna, choćby najlepsza książka czy super film nie zastąpi żywego kontaktu ze zwierzęciem. Kto nie widział okropności jakie wyrządza człowiek zwierzętom, ten nie jest w stanie zrozumieć jaką potrzebne jest pomaganie krzywdzonym istotom, za którymi mało kto się wstawi. Za „dziękuję” wystarczy spojrzenie zwierzęcia, które swoimi oczami przekazuje podziękowanie.

Nigdy nie zapomnę konia, którego oprawca przez około 2 tygodni bił i nie dawał pożywienia. Aby przeżyć zwierzak gryzł drewniane belki w stajni. Był tak chudy, że nie miał siły wstać o własnych nogach. Leżał w gnoju i błocie. Pewnie marzył już o niebie dla zwierząt, nie dla ludzi, bo człowiek mógł kojarzyć mu się tylko z szatanem – taki los spotkał to zwierzę na Ziemi. Gdy zobaczyłem tego biednego konika pierwszy raz wstydziłem się już nie wiem po raz który, że jestem człowiekiem i należę do tego podłego gatunku. Postanowiłem pomóc zwierzęciu jak tylko się da. Udało się zebrać pieniądze na leczenie. Niestety, mimo pomocy jaką mu udzielono, zwierzę umarło na moich rękach. Pamiętam oczy tego konia – był już szczęśliwy, że odchodzi z tego świata. Patrzył na mnie tak wyrazistym i oddającym uczucia wzrokiem. Położyłem się przy nim, żeby czuć jego oddech, żeby nie czuł się już zagrożony. Łzy ciekły mi po policzkach, gdy zwierzę odchodziło, ale zarazem byłem szczęśliwy, iż już nie cierpi.

Pytają mnie nieraz ludzie, czy trudno być wegetarianinem. Jakby bycie wegetarianinem było jakąś pokutą lub cierpieniem. Odpowiadam, że to sposób patrzenia na świat i nie wyobrażam sobie inaczej żyć. Wszystko to co widzę pomagając katowanym zwierzakom jeszcze bardziej upewnia mnie w tym, iż słuszną drogę obrałem tam w rzeźni wiele lat temu. Nie mogło być inaczej...

Filip Barche
Absolwent m.in: Akademii Pedagogicznej w Krakowie
i Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej we Włocławku
wieloletni inspektor ds. zwierząt
obecnie przebywający w USA – Chicago
barche.blog.onet.pl


Parę słów o autorze:

2000 – Doprowadzenie do pierwszego w Polsce wyroku za zabicie zwierzęcia gospodarskiego (konia) po uchwaleniu ustawy o ochronie zwierząt – Sąd Rejonowy w Węgrowie.
2000 – Otrzymanie nagrody za działalność na rzecz zwierząt, SEK – Klub Gaja.
1998 – Doprowadzenie do pierwszego w Polsce wyroku po uchwaleniu ustawy o ochronie zwierząt za zabicie psa ze szczególnym okrucieństwem – Sąd Rejonowy w Chełmnie.
1999 – Kurs w zakresie zawodowego inspektora TOZ.
1998 – Kurs z zakresu edukacji humanitarnej.
1998 – Kurs egzekwowania prawa.
1997 – Kurs Zarządzania i Marketingu oraz kurs prowadzenia schronisk dla zwierząt.
Wieloletnie doświadczenie w pracy z mediami: liczne programy TV, reportaże, interwencje, artykuły prasowe, wywiady radiowe. Udział w programach: Rozmowy w Toku, Kawa czy Herbata, Interwencja, Uwaga, Dyżur i wiele innych (zawsze opowiadałem na tematy związane z ochroną zwierząt itp.).
1998 – Liczne publikacje z zakresu ochrony zwierząt i przemocy wobec zwierząt.
1998 –ukończenie pracy dyplomowej pod tytułem „Agresja i przemoc wobec zwierząt wśród uczniów szkół podstawowych”.
Filip Barche

Komentarze

Rafał 02-01-2008
płakać sie chce.Skurwysyny nie ludzie!!!!!!!!!!!!