Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

„NIE ODDALI NAM ANI PATYKA” XIX ŁEMKOWSKA WATRA W ZDYNI K. GORLIC

U Łemków wszystkiego jest po dwa: dwie, zrzeszające ich organizacje – Stowarzyszenie Łemków i Zjednoczenie Łemków; dwie kultury– polska i łemkowska; dwie propozycje organizowania życia małego narodu – w oparciu o Polskę i Ukrainę; dwie cerkwie – unicka i prawosławna; dwa miejsca zamieszkania – to z meldunku w dowodzie osobistym, najczęściej na Ziemiach Odzyskanych i drugie, niemal mityczne, w Karpatach; dwie Watry – jedna prawdziwsza od drugiej. Ta ze Zdyni k. Gorlic, nazywana ukraińską oraz z Michałowa na Dolnym Śląsku, zwana łemkowską.

Na XIX Łemkowskiej Watrze, święcie kultury łemkowskiej, organizowanym corocznie od kilkunastu lat w Beskidzie Niskim, spotkało się kilka tysięcy Łemków. Pojawili się też emigranci z Kanady, USA i Chorwacji. Większość przyjechała z zachodu Polski, Słowacji, Ukrainy. „To przede wszystkim jest święto naszej kultury. Czas, podczas którego możemy być razem” – mówi Julia Doszna, łemkowska pieśniarka.
Przed wejściem na Watrę gości wita szpaler ukraińskich handlarzy. Oferują głównie „horiłkę za groszi” i papierosy. Wśród nich stoją osoby sprzedające ukraińskie symbole narodowe: flagi, chusty, proporce. Następnie przechodzimy obok stoisk, gdzie można zakupić rękodzieło, nośniki z muzyką ludową, literaturę w językach narodowych. Nad straganami dominują ogromne namioty browarów. Tu skupia się młodzież. Pije tanie słowackie piwo. Czeka na wieczorne koncerty zespołów rockowych i zabawę. – Mnie ten folklor nie rusza – mówi Iwan, młody Łemko z Ukrainy. To dobre dla dziadka. On ciągle puszcza dumki i gada o Akcji „Wisła”. Nie widzi, że żyć nie ma za co. I jest tak, jak w wierszu Władysława Grabana: „a oni nie czytają księgi lasu (…) wolą nowe futerka/i futerał z piwem”.
Tonąc w błocie po kostki podchodzę pod scenę. W przemówieniach rozpoczynających oficjalnie święto przewijają się pytania o termin zwrotu zabranych ziem. Pada zapewnienie, że następne watry rozpalone zostaną na odzyskanych polanach. Występują kolejne zespoły prezentujące folklor ludowy.
– Ta Watra – mówi Władysław Graban (organizował przez dziesięć lat pierwsze spotkania z kulturą łemkowską) daje możliwość spotkania się rodaków ze wszystkich stron świata. Dodaje, że impreza ta przypomina piknik, nie pełni już roli kulturotwórczej, przede wszystkim w stosunku do młodzieży. A taka miała być Watra w jego założeniach.
Pani J. T., etnolog z Wrocławia, mówi, że urodziła się w Skwiertnem, polsko-łemkowskiej wsi. „Połowa rusińskich mieszkańców wyjechała do ZSRR w 1945 r. Uwierzyli, że nie ma tam kto pszenicy kosić. A tu w górach to zboże nie rosło. Resztę Łemków wywieziono w 1947 r., w czasie Akcji „Wisła”, mimo, że z całej osady nikt nie przyłączył się do UPA. Dom rodziców sprzedano na pniu góralowi z Podhala. Dotychczas się to za nami ciągnie” – wzdycha. „Wozem drabiniastym, za całym dobytkiem jechaliśmy z innymi do Grybowa. Ogromny płacz ludzi tkwi we mnie dotychczas. Stamtąd pociągiem towarowym do Oświęcimia. Ojciec na przystankach wychodził i kosił trawę po rowach, żeby zwierzęta miały co jeść. Polacy przynosili chleb. Najstraszniejszy przystanek był w Oświęcimu. Pamiętam wielki strach w oczach ludzi” – ociera łzy. „Syna stryja funkcjonariusze UB wzięli na przesłuchanie do starostwa. Wrócił tak pobity, że nie mógł mówić. W Jaworznie zabierano młodych ludzi do Centralnego Obozu Pracy. Reszta pojechała na osiedlenie. Zamieszkaliśmy w Kątach Wołoskich. Ojciec wybrał wieś ze szkołą. Chciał, żeby dzieci się uczyły. Mieszkaliśmy w strasznych warunkach. Dwoje rodzeństwa umarło. Niemiec, zarządca, który przez jakiś czas tam mieszkał, chwalił naszą pracowitość. Mieszkali tam już Polacy, przesiedleni z Kresów. Ci ze Stryja byli w porządku. Biłyśmy się za to do krwi z chłopakami z Wołynia. Uważali nas za Ukraińców. Później wyjechaliśmy do Wrocławia. Skończyłyśmy z siostrą studia. Polacy, którzy utracili Kresy i zbudowali wokół tego mitologię powinni zrozumieć, że czekamy na ustawę reprywatyzacyjną. Gdy wreszcie wejdzie w życie, wystąpimy o zwrot ziem.”
Problemem jest przynależność tych ziem do różnych parków narodowych, w tym Magurskiego Parku Narodowego. Jest to temat tak delikatny, że na razie nikt woli się nie wypowiadać.
Przytakuje ustawie Jan Rubisz, ostatni maziarz z Łosia, jedynej maziarskiej wsi na Łemkowszczyźnie. Jeszcze w latach sześćdziesiątych jeździł ze smarem aż pod Kraków. Było to zabronione przez ówczesne władze, oficjalnie więc handlował szmatami. Podczas wywózki w 1947 r. na Ziemie Wygnane jego rodzice wszystko zostawili w domu. Wierzyli, że wrócą. Jego siedemnastoletnia siostra siedziała również w obozie w Jaworznie. Podejrzewano ją o współpracę z UPA. Nic jej nie udowodnili i wypuścili po roku. Pozwolili wrócić do rodzinnej wsi. A tam wszystko było rozkradzione. Nawet dziesięć tysięcy, które miała przygotowane na budowę domu, cegieł wyniesiono z szopy. I jak tu się nie domagać swojego?
Zdarzenia sprzed kilkudziesięciu lat są dla Łemków niczym przeżycia z wczorajszego dnia. Będą do nich wracać w każdej rozmowie, dociekliwie pytając – czy pan to rozumie?
Inaczej myślą Łemkowie zamieszkali na Słowacji. Ich nie dotknęły represje w latach 1944-1947. Możemy pielęgnować swoją kulturę – mówi Ihor. Nie ma też wrogości pomiędzy cerkwiami, jak w Polsce. Problemem dla nas jest powolna słowakizacja, której ulega młodzież. Próbujemy zatrzymać ten proces poprzez rozwój regionalnej obyczajowości.
Inaczej czują się Łemkowie na Ukrainie. „Nie puszczają nas do Polski. Tyle, co uda nam się tu przyjechać – mówi Bohdan z Iwano-Frankowska – i zahandlować, żeby podróż się zwróciła. Ukraińcy z nas kpią. Śmieją się, że mówimy po „chachłacku”, gwarowym językiem ukraińskim. Watry są dla nas ważne. Spowodowały, że Łemkowie na Ukrainie zaczęli myśleć po łemkowsku. Niektóre zespoły ludowe powstawały na potrzeby Watry. Później już działały w swoim środowisku. Takie to nasze życie.”
Rolę Watry w kształtowaniu narodowej świadomości Łemków podkreśla też Jan Zwoliński z Florynki. Obecnie mieszka w Koszalinie, jest autorem pięciu książek o historii Rusinów. W Zdyni nabiera sił do pracy na cały rok. Twierdzi, że Łemkowie przez ostatnie dziesięć lat zrobili tyle, czego nie dokonali przez minione wieki. Napisano dziesiątki książek. To zostanie i będzie owocować.
Jednak nie każdy Łemko czuje się w tej wsi dobrze. Jan Fudziak z Jasła mówi: – Żyję w Polsce jak niechciane dziecko złej macochy. Ukraińcy ciągną w swoją stronę. Polacy w swoją. A ja z moich dziesięciu hektarów w Mystowej nie mogę podnieść ani patyka, bo mnie wsadzą do więzienia za kradzież z państwowego. Od trzydziestu lat walczę o zwrot swoich gruntów. I nic. Dlatego każdy Łemko na tej Watrze, pomimo dzielących nas różnic, widzi coś dla siebie. Tyle naszego, co podczas tych dorocznych spotkań, na kawałku naszej ziemi.

Robert Drobysz

Artykuł ten ukazał się w zmienionej wersji w „Gazecie Krakowskiej/Nowosądeckiej” z 30.7.2001.
Robert Drobysz