Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

NAZYWANY BYŁ GŁUPIM

Franek z Błędowa nazywany był Głupim. Nie przez złość czy dla jakichś wyjątkowych przywar, tylko dla naturalnego porządku świata, jaki musi istnieć w każdym jego miejscu. W każdej gromadzie ludzkiej jest ktoś najmądrzejszy i najgłupszy, najbogatszy i najbiedniejszy, największy i najmniejszy i tym na krajach skali różnorodności nadaje się nazwiska takie, jakie do nich pasują najbardziej.

A Frankowi nazbierało się dość zasług na ten jego zaszczytny tytuł w okolicy. No, bo jak inaczej nazwać człowieka, który jadąc na targ, pędzi konia aż do Krakowa, na Kleparz, zamiast do Olkusza czy gdzie jeszcze bliżej, a tę rozrzutność tłumaczy, że tam ładniej, w tym Krakowie? Franek zabawki drewniane strugał z deszczułek, woził je na jarmarki i z tego żył.

– Kup sobie żyletki i ogol się, Franiu – zrzędziła siostra Rozalia, gdyż chodził zarośnięty jak dziad z kruchty, a on szkodował sobie na urodę i siostrzynym dzieciom przywoził za to bajgle.

– Nie dziad, nie dziad, tylko braciszkowie ze Srebrnej Góry tak chodzą, ci, co świat poprawiają milcząc! – dodawał do tych bajgli jakiś tajemniczy argument na usprawiedliwienie swojego wyglądu – Chłop, wystarczy aby wody się nie bał, a już kremować sobie gęby czy nożem drapać nie musi!

Bo Franek codziennie, nawet w zimę, taplał się w prądniku, co w parowie za chałupą bił spod kamienia. Jak ten gąsior się pławił i syczał, często z zimna, że człowiek ma być ozdobą świata a nie siebie samego.

Jednego razu od tej długiej wycieczki na kraj świata, koń w powrotnej (na szczęście!) drodze okulał i odmówił dalej iść. Smagnął go Franek batem i nic, widać ból w nodze pokonał ten od bata. To tłumaczyć zaczął zwierzęciu, aby wytrzymało jeszcze tych parę kroków, bo do domu bliżej niż do jakiegoś speca od końskich bóli, ale koń głuchy był na Frankowy rozsądek. Więc rozzłościł się gospodarz jeszcze bardziej.

– Cóż ja tobie, siwa łajzo, poradzę, poza tym, że sam z wozu zejdę i razem z tobą będę kuśtykał taki szmat drogi? – i zgramolił się na dół, ale dopiero jak przodem ruszył, porzuciwszy swój pojazd, przekonał konia do tego pomysłu i zrezygnowane stworzenie ruszyło za panem, uciekając przed nadciągającą z tyłu, pełną łez chmurą samotności, co szła za nimi od Krakowa i batożyła niebo świetlistymi powrósłami. Aż dotarli do wsi, jedno za drugim.

– Głupi Franek – kręcili głowami chłopi, z nabożnym podziwem dla pomysłowości jeszcze głupszego stworzenia, jakim jest koń wobec człowieka – trza go było na ręce wziąć, jak Azę!

Sukę Azę rzeczywiście Franek na rękach do wsi, do domu przyniósł i to jeszcze paltem owiniętą. Znalazł ją w lesie, za cmentarzem, w głębokim śniegu leżącą, jak przydrożny kamień. Najpierw butem namacał, czy to żywe, a gdy resztka psiego życia pod tym dotykiem westchnęła z niezadowoleniem, wygrzebał ją Franek z zaspy, paltem własnym okrył i dźwignął z wielkim wysiłkiem, bo bydlę wielkie było i ciężkie od cierpienia, a Franek chuderlak. No, ale z czego miał masę mieć, jak niedojadał, tylko ptactwu dosypywał do koryta, nawet cudzemu, bo nie wszyscy sąsiedzi mieli głowę pamiętać o gadzinie? Bo służba u człowieka to najlichszy kawałek chleba, chyba że się trafi na Głupiego, któremu można w locie wyrwać z rąk kąsek, a on jeszcze drugi z kieszeni wyjmie i dorzuci. O to też go Głupim nazywali nawet sami winowajcy a swoje dalej robili, a raczej nie robili tego, co do nich należało, czyli swojego.

Karmił więc i tę sukę i kurował, a ona wnet doszła do siebie i z tej wdzięczności, parę dni po ocaleniu urodziła Frankowi sześcioro szczeniąt. Na przednówku! I tak co jakiś czas, nawet dwa razy do roku, narażając go na jeszcze większe kpiny w środowisku. Topił Franek te ślepięta, nikomu innemu nie pozwolił tego robić, bo to zegarmistrzowska robota musiała być, aby cierpienia nie było zbytniego. Ale co się głupiej suce naperswadował przy tym, aby rozumu wreszcie nabrała!

– Głupia suko, najpierw zbytkujesz, dupa cię swędzi a potem ja muszę za ciebie myśleć a ty tylko wyć potrafisz! – pouczał ją, gdy wlokła się za nim do studzienki przy źródle i liczyła zapłakanymi ślepiami wrzucany do wody drobiazg. A raczej wkładany, bo szczeniąt nie wrzuca się, tylko wkłada na chwilę do lodowatej wody, wtedy serduszka zatrzymują się z zimna i po kłopocie. Aż razu jednego, przed ostatnim szczeniakiem odwrócił się i spojrzał z wyrzutem na Azę, która z tymi samymi emocjami patrzyła na swojego niedawnego wybawcę. Oczy człowieka i psa spotkały się nad tą ogromną przepaścią, która otwierała się między nimi w dniach rodzenia i śmierci. Człowiek cofnął rękę ze szczenięciem pod pazuchę i tak razem, we trójkę wrócili do domu.
– Masz nazad tego swojego podciepa, niech cię cycki nie swędzą! I żeby mi to było ostatni raz! – przykazał suce i aby ułatwić jej poprawę w postępowaniu, ogrodził domostwo gęstym płotem a Azę zamykał w chałupie, gdy na to pora nadeszła. A ten szczeniak, to był Nietopek, którego zjedli za Niemca. Bo Niemcy taki podatek przyłożyli od psów, że ludziom jeszcze większy głód zajrzał do garnków. Nietopka konspirowali w piwnicy aż go żandarm, Polak, zastrzelił. Wtedy przyszedł do gospodarzy biedny Sitko, co miał sześcioro dzieci i zabrał Nietopka do garnka. Tak to Nietopek oddał po latach zaciągnięty u człowieka dług i Frankowi dobre imię przywrócił na tę odświętną chwilę przy stole.

Co myślały o Franku same zwierzęta? Trudno przewidzieć, jakie mu one gdzieś kiedyś, przed kimś świadectwo wystawią. Na przykład ten lis, co go Franek z pułapki przy płocie uwolnił i zirytowany lisią bezczelnością, kopniakiem do lasu nawrócił. O tym lisie nikt nie mógł się dowiedzieć, bo tego by już mu ludzie nie mogli wybaczyć, że z kryminałem trzyma. I o mleku dolewanym do wody, którą siostra poiła cielaka, boby śmiali się, że to tak, jakby drzewo do lasu nosił. To już były występki, jak ten z kościelnymi pieniędzmi, co je ksiądz kazał Frankowi pozbierać na ofiarę, gdy Franek jeszcze ministrantował. Tymi, które zaraz po zbiórce wsypał do kieszeni Marylce, takiej wsiowej sierocie poniewierającej się na służbie.

– „Kup sobie, Maryla, buty…!” – szepnął konspiracyjnie, a dźwięk monet i tak wszystko zdradził, chociaż zagłuszył ten szept, że chyba sama Marylka nie wiedziała o co chodzi. Ksiądz mu nigdy nie darował tej malwersacji. Nawet jak umarł, bo wtedy bardzo źle śnił się Frankowi.

I tak żył sobie Franek na przekór wszystkiemu: rozsądkowi, prawu, obyczajom. Były z tego stale jakieś straty. Przecież i nieboszczyk Nietopek cudze brzuchy napełnił, nie Frankowy. A Franek nawet królików jeść nie chciał, które hodował namiętnie. Lubił je platonicznie, nie konsumpcyjnie. Więc i one do cudzych garnków trafiały, ale zanim Niemcy przyszli, już ich nie było. Mało to razy Piotrek Książków po nocach się do nich zalecał? Aż go raz Franek za rękę chwycił:

– Pietrek, jakeś głodny, to ze mną gadaj, nie z królikami, może razem coś poradzimy, na to człowiek rozum ma, aby nie musiał polować, jak to zwierzę, tylko zbierać mógł, co sam posiał.
– Idze ty, Gupi, idze, idze! – obraził się Piotrek na Franka – sam lepi proś Boga o rozum! Ale już więcej nie robił wypraw we Frankowe obejście, tylko młodszego brata wysyłał. Może zląkł się tej Frankowej głupoty?

Raz gromada goniła Cyganów, co rabowali kury i jabłka po sadach. Jedna z kobiet schroniła się w szopie, bo ją chłopaki Książków gonili, a ich wszyscy bali się we wsi. I tam, w tej szopie natknęła się na Franka, jak sieczkę rżnął kurom. Zamknął szopę i siedział przed nią z nożem do sieczki, ukrytym w garści, aż obrońcy drobiu zniknęli z jego pola. Wtedy drzwi szopy uprzejmie otworzył i bezpieczną drogę kobiecie pokazał. Ta Cyganka, rozpowiadając o tym później naokoło, też się Frankowi do sławy Głupiego dołożyła.
***

Tuż po wojnie zastrzelili Franka za to, że jednego Niemca w tej szopie przed Rosjanami ukrył. Próżno tłumaczył, że jemu było wszystko jedno, kogo przed kim ratuje.

– Czy ja wiedział, czy to Niemiec, czy Ruski? Całkiem po naszemu się bał! Ja ich tam nie rozróżniam, po świecie za nimi nie ganiam i do chałupy nie spraszam, same przychodzą!

Zresztą tak naprawdę to on nikogo nie ukrywał, tylko poniechał wydania, a to co innego jest, być Judaszem, czy Samarytaninem. A że jeść nosił? To przecież temu najpodlejszemu zwierzęciu, co w klatce siedzi uwięzione, należy podać jeść, bo samo sobie nie weźmie, tak jak samo do klatki się nie pchało. A jak się naje to przecież kąsać nie będzie!

– No i sobie tym głupim gadaniem już całkiem zaszkodził – lamentowała Rozalia – próżno im tłumaczyłam, że on głupi jest, słuchać nie chcieli!

– Nie taki on głupi, nie! Już on dobrze wiedział, co robi. ! – objaśnił ten oficer, co przyszedł z wyrokiem na Franka. Aż ludzie oniemieli z tego nagłego wyróżnienia, jakie spotkało Głupiego w ostatniej chwili jego życia. A on pożegnał swoich z dumą i z podniesionym czołem szedł do czarnego samochodu.

Gabriela Szmielik-Mazur

(obrazek)
Gabriela Szmielik-Mazur