MEANDRY POLITYKI I EKOLOGII
Wg oficjalnej polityki Polska dąży do Unii Europejskiej. Jest to jeden z priorytetów naszej polityki.Spodziewany wzrost ekonomiczny w państwach pretendujących do Unii Europejskiej w latach 1995 – 2010 ma wynieść 65%.
Wzrost zużycia energii w tych państwach do 2010 r. może wynieść 35%.
Spodziewany wzrost ilości samochodów osobowych – 60%.
Ilość odpadów wzrośnie z 35 milionów ton w 1995 r. do 53 milionów w r. 2010.
Europa Zachodnia wytwarza 31% światowej produkcji chemicznej.
Ilość śmieci wzrosła w Europie Zachodniej od 1980 r. o 35%.
Jakość środowiska naturalnego w państwach UE do 1999 r. pogorszyła się.
źródło: EEA, May 3, 2000 i UNEP
Nikt nie obliczył ile zginie gatunków i o ile zmniejszą się zasoby przyrody w rezultacie procesu włączania się Polski do Unii Europejskiej. Budowa autostrady przez środek Góry św. Anny, symbol porażki obrońców przyrody wobec presji biznesu jest oznakowana planszami z symbolami Unii Europejskiej i finansowana z pieniędzy Unii. Żadna unijna instytucja nie zajęła stanowiska proprzyrodniczego w konflikcie na Górze św. Anny.
Globalizacja, unifikacja, wzrost, rozwój, konkurencja – to najbardziej typowe elementy rynkowej gospodarki, będącej głównym wyznacznikiem współczesnej polityki. Wszystkie one, choć w różny sposób, są antyśrodowiskowe, tzn. przyczyniają się do eliminacji gatunków i kurczenia zasobów.
Co prawda pojawiają się gdzieniegdzie głosy, że nie ma problemu nadkonsumpcji lub przeludnienia, bo niewidzialna ręka rynku, mądrze wspomagana międzynarodowymi instytucjami, poprowadzi świat ku ogólnej harmonii, ale mało kto dziś w to wierzy, gdyż widoczne gołym okiem fakty przeczą takiej propagandzie.
Gandhi mógł jeszcze powiedzieć, że problemem nie jest ilość ludzi, lecz podział żywności, ale w jego czasach żyło na Ziemi 1,5 miliarda ludzi – dziś żyje 6 miliardów a niesprawiedliwy rozdział konsumpcji w stosunku proporcjonalnym 20:80 dokonuje się ciągle na tej samej, nie powiększającej się planecie. Świat tymczasem dąży do dalszego wzrostu konsumpcji i dalszego wzrostu przyrostu naturalnego ludzi.
Jeśli obecne trendy gospodarcze i polityczne zostaną zachowane, ograniczoną Ziemię czeka kolejna (po pięciu znanych nauce) katastrofa przyrodnicza, włączając w to nasz gatunek.
ZIELONY POLITYK?
Zieloni głoszą hasła, że małe jest piękne, potrzebujemy zrównoważenia i oszczędności, należy chronić lokalne kultury i oczywiście różnorodność biologiczną, że rower jest lepszy od samochodu, a procesy globalizacyjne prowadzą do zagłady miejscowych wartości i osłabiania roli społeczności, ale wszystkie te prawdy nie mają żadnego przełożenia na świat polityki i mieć nie mogą. Zieloni, którzy wchodzą w ten świat, stają się podobni do Joshki Fischera, czyli uczestniczą w głównym nurcie liberalnej antyekologicznej polityki światowej, wykonując co najwyżej kilka mało znaczących ukłonów w stronę swojej ideologicznej tradycji. Spośród wszystkich znanych współczesnych polityków możemy powiedzieć o dwóch, którzy konsekwentnie głoszą światopogląd przeciwny antyekologicznemu modelowi świata. Ale tylko jeden z nich żyje zgodnie z tym co głosi – to Dalajlama, o ile Dalajlamę wolno nazywać politykiem. Drugim jest Vaclav Havel – obecnie polityk marginesu, głoszący holistyczne i antykonsumerystyczne poglądy, lecz zarazem krytykowany za luksus, w jakim żyje i obdarowywanie tym luksusem swojej rodziny. Obaj zresztą nie mają dzisiaj nic wspólnego z demokratyczną wykładnią woli ludu (w wypadku Havla myślę o jego utracie popularności w Czechach a Dalajlama jest wybierany absolutnie niedemokratycznie). Ich pozycja wynika z innych czynników i obaj nie mają żadnego istotnego wpływu na decyzje polityczne. Wszyscy inni politycy, u których mogliśmy doszukać się proekologicznego programu, po dojściu do władzy zmieniali poglądy lub w najlepszym przypadku przemilczali kłopotliwe tematy ekologiczne. Niewielu Polaków wie, że Michaił Gorbaczow też zaangażował się „na emeryturze” w globalne działania proekologiczne – nic dziwnego, że nie przyciąga tym uwagi mediów, chyba, że weźmie udział w reklamie coca-coli.
Dalajlama – będący żywym przykładem, że można żyć zgodnie z głoszonymi przekonaniami – jest dowodem na to, że bez wymiaru duchowego i osobistej praktyki wszelkie –”izmy”, choćby najszlachetniejsze są tyle warte, co kawiarniane dyskusje. Dla ekologów wynika z tego przynajmniej tyle, że jeśli zapomną odwiedzać dziką przyrodę, utopią się w
„-izmach” jak w społeczno-towarzyskich relacjach.
PUŁAPKA NEGATYWNYCH SOJUSZY
Bezradność i frustracja środowisk ekologicznych, a także zwykły pragmatyzm każą rozglądać się za ewentualnymi sojusznikami na scenie politycznej, którzy kwestionują współczesny neoliberalny model świata.
Usłyszałem w radio wypowiedź pewnego słuchacza z Londynu, który najpierw elokwentnie przedstawił zagrożenia, przed którymi stoi Polska w obliczu globalizacji, negatywne skutki wstąpienia do Unii Europejskiej, perspektywę zniszczenia kultury i przyrody, by na końcu wyjaśnić, że wszystkimi tymi diabelskimi siłami kieruje żydowski spisek. Inny radykalny krytyk antyekologicznego porządku świata widzi ratunek w jedynej słusznej wierze i pisze: żądam bezwarunkowej kary śmierci za wyznawanie satanizmu, uprawianie czarów, świętokradztwo, antyreligijną agitację wśród nieletnich. A obok pisze: ateizm jest wyższym stopniem satanizmu. Wydawca tych poglądów jest jednym z sygnatariuszy antysystemowego porozumienia ekologów.
Można przypuszczać, że rycerze tych różnych wiar, które zawierają często słuszną krytykę dominującego systemu, gdy tylko zdobędą władzę zaczną zwalczać korzenie zła pod postacią Żydów, ateistów, socjalistów i …ekologów (Pozostaje mieć nadzieję, że „ekolodzy” odejdą kiedyś razem ze swoimi chronionymi gatunkami mrówek oraz ekologicznymi przedmiotami codziennego użytku – można przeczytać w gazetce sygnatariusza porozumienia antysystemowego). W niezbyt odległej historii mamy aż nadto przykładów takiej właśnie erozji idei.
Dlatego właśnie w nurcie ekologicznym tak ważną rolę odgrywa ekofeminizm, że zwraca uwagę na śmiertelną pułapkę wszelkich ideologii, fanatyzmów, męskich, patriarchalnych czy grupowych szowinizmów.
Sądzę, że choroba zżera ludzki umysł, próbujący oddzielić się od przyrody, arogancki w swoich przekonaniach, sądach i opiniach, a remedium na nią nie mogą być kolejne „-izmy”, nawet jeśli zawierają słuszną krytykę systemu. Bez sięgnięcia do przyczyn choroby nie możemy jej uleczyć. Nawet nasze poczucie misji i prawdy jest jakimś refleksem antropocentrycznej uzurpacji.
Nie ulega wątpliwości, że lokalne wspólnoty, niewielkie społeczności lokalne powiązane z miejscem, krajobrazem, lokalnymi zasobami i tradycją kulturową są korzystniejsze dla przyrody i wspólnego dobra wszystkich gatunków niż globalne, zunifikowane struktury służące maksymalizacji zysku i wzrostowi sprzedaży. Unia Europejska, postrzegana przez wiele świadomych środowisk jako poważne zagrożenie, to twór przede wszystkim służący rynkowi, niszczący lokalne wartości. A jednak odpowiedź, czy powinniśmy zawierać wszelkie możliwe sojusze, by przeciwstawić się wejściu do UE, czy nie, nie wydaje mi się prosta. Przyczyna choroby nie tkwi przecież w Unii, lecz w naszych umysłach. Patrząc na procesy zachodzące we współczesnym świecie musimy mieć perspektywę szerszą niż tylko ideologiczną. August III Sas był najbardziej lubianym królem w Polsce. Obniżył podatki, nie przejmował się procesami zachodzącymi w Europie, szlachta żyła lokalnymi tradycjami i … wkrótce Polska przestała istnieć na mapie świata a wiele światłych jednostek straciło wpływ na cokolwiek. Kiedy mówimy o UE warto nie pomijać i tej perspektywy. Nie jestem nacjonalistą, fakt istnienia lub nieistnienia Polski interesuje mnie mniej niż przetrwanie ekosystemów, ale dzisiaj nie potrafię przewidzieć jaki scenariusz będzie najkorzystniejszy dla zachowania resztek przyrody. Czy łatwiej będzie jej bronić – kiedy katastrofy i wojny ekologiczne dotkną nas wszystkich w ramach większych struktur, czy izolowanych wysepek. Moim zdaniem bioregionalizm jest jedyną szansą na harmonijne życie, ale czy można go rozwijać broniąc obecnych struktur narodowościowych, często w sojuszach z nacjonalistyczno-szowinistycznymi nurtami, czy też odrodzi się dopiero po załamaniu się neoliberalnego systemu – tego nie wiem. Zniszczenie przyrody w różnych totalitarnych czy szowinistycznych systemach może być mniejsze niż w kapitalizmie, ale czy to usprawiedliwia te systemy? Raczej ukazuje czarne oblicze „wolnego rynku”. Zniszczenie przyrody w państwach komunistycznych (wbrew demagogicznym wypowiedziom różnych polityków) było dużo mniejsze niż w kapitalistycznych. Wynikało to z mniejszego rynku i mniejszej konsumpcji, braku własności prywatnej, a więc także grodzeń i fragmentacji ekosystemów, minimalnej infrastruktury drogowej i bez porównania większych możliwości migracji gatunków, minimalnej ilości samochodów, prywatnych domów i luksusu oraz nieintensywnej gospodarki rolnej i minimalnego stosowania chemii. Nie wynikało to jednak ze świadomości ekologicznej przywódców i mieszkańców tych krajów lecz braku środków. Trudno się zgodzić, by ochrona przyrody miała być okupiona zniewoleniem ludzi. Z głębokoekologicznej perspektywy człowiek nie jest ponad przyrodą lecz mimo to jest nam najbliższy i nie możemy go poświęcać w imię biologicznej czy innej ideologii.
Światowe protesty przeciw globalizacji, które zaczęły się w Seattle są sygnałem, że być może jest szansa na zmianę dominującego kierunku dzięki wspólnemu, oddolnemu protestowi. Są również dowodem na to, że demokracja jest już martwa – coraz bardziej kontrolowana przez multikorporacje i światowy system finansowy, a klucz do przyszłości leży w osobistej drodze/praktyce i oddolnych procesach, stymulowanych także – a może głównie – przez procesy zachodzące w przyrodzie. Czy pragmatyczne sojusze mają tu jakieś znaczenie? W tradycyjnym rozumieniu patriarchalnego świata, gdzie sukces, zwycięstwo i walka są w cenie – tak. Dzięki nim możemy czasami odnieść sukces, ale nie zmienimy kierunku procesów stymulowanych przez ludzką arogancję.
BEZRADNOŚĆ POLITYKA
Politycy zdobywają popularność i wyborców obiecując im wyższy standard poziomu materialnego życia. Żadne inne hasła nie mają szans na skupienie poparcia społecznego. Chyba, że będą to hasła religijne, prowadzące do państwa fundamentalizmu jedynej religii. Co prawda jest pewna różnica między lewicą a prawicą (różnica polegająca na obszarze dystrybucji dóbr materialnych), ale nie dotyczy ona istoty gospodarczego wzrostu. Zarówno lewica jak i prawica zgadzają się, że chodzi o wzrost. Poziom życia mierzymy ilością samochodów, wyjazdów zagranicznych na wakacje, standardem mieszkania/domu, czasem spędzanym w lokalach, ilością odbieranych programów telewizyjnych. Zielony, który nie jest należycie ubrany, nie ma samochodu, wygląda dziwacznie dla standardów rynkowych, jest synonimem porażki i niewłaściwej drogi. Fundamentalizm ekologa to samobójstwo dla polityka. Polityk, jak piękna kobieta, musi uwodzić swój elektorat. Musi się ubrać należycie, unikać ekstremizmów, obiecywać rozkosz, żeby tylko wyborcy go kupili. Nie zrezygnuje ze szminki, pudru i każdego gadżetu, którym może się przypodobać. Demokracja jest systemem weryfikowanym bardzo krótkim okresem czasu. Nawet jeśli pominiemy coraz większe wpływy ponadnarodowych korporacji i innych struktur, których szefowie nie mają nic wspólnego z demokratycznymi wyborami, elektorat zainteresowany jest tylko krótkoterminowymi korzyściami. Żaden polityk, żadna partia nie mogą liczyć na społeczne poparcie jeśli zaczną głosić program korzystny z perspektywy naszych wnuków! Cynizm demokracji polega na kilkuletniej perspektywie proponowanych programów. Żaden polityk nie będzie głosił programu, który przyniesie korzyści za 50 lat, a wymiar programów ekologicznych musiałby być długofalowy! Politycy i decydenci rozliczani są tylko z perspektywy krótkoterminowej. Jak pisze Andrew Marr z The Observera: politycy i dziennikarze są pod nieustanną presją histerii „teraz”. Dlatego politycy – nieważne z jakiej partii – wpadają w totalną inercję. Jeśli już mają władzę z pewnością nie zrobią niczego, by ograniczyć ekspansję samochodów i rozwijać transport publiczny, ograniczyć emisję gazów trujących, ratować małe gospodarstwa rolne, bezwzględnie chronić dziką przyrodę. Spiskowa teoria dziejów mówi, że jest to także wynikiem uwikłania polityków w związki z biznesem. Nawet fundacje ekologiczne są dzisiaj narzędziem biznesu. Walka z systemem przy pomocy narzędzi i wartości tego systemu nie może przynieść sukcesu. Natomiast fundamentalistyczne, faszystowskie i inne dualistyczne ideologie, aczkolwiek mogą się chwilowo okazać nośne politycznie, prowadzą do jeszcze większych problemów społecznych, bo zniewalają ludzi, którzy ich nie wyznają. Jedyną siłą Zielonych są wielkie idee, którym nie można zaprzeczyć, bo wynikają z doświadczenia życia. Może nawet nie tyle idee co uczucia płynące z tego doświadczenia niepodzielności.
Człowiek nie docenia roli uczuć, a przecież one nim kierują w największym stopniu. Jak powiadają psycholodzy – informacja nie dociera. Może uczucia to właśnie ten ostateczny oręż przyrody? Uczucia są globalne. Dzielimy je z ludźmi na wszystkich kontynentach, może też ze zwierzętami? Jeśli nie są zniekształcone chorą ideologią wówczas pozwalają nam stanąć w obronie swojego domu-przyrody, tego, co jest nam bliskie wraz z milionami podobnie odczuwających istot różnych ras, wyznań i gatunków.
Zmiany klimatyczne zaczną oddziaływać na każdego wyborcę, niezależnie od partii, która mu się podoba. Podobnie braki lub nadmiar wody (susze i powodzie). Drogowa sieć w aglomeracjach zatka się wkrótce milionami samochodów i spowoduje to nowe napięcia i konflikty. Podnoszący się poziom mórz i oceanów przyspieszy migrację ludzi zamieszkujących odbierane przez morza obszary lub zwiększy wydatki dla zachowania terenu. Coraz więcej ludzi będzie patrzyło z wrogością na tych, którzy mają dwa samochody, a może i jeden. Jeśli będzie istniał jakiś system demokratyczny, to wyborcy nie będą już tak podatni na propagandę mass mediów, bo ich codzienne doświadczenia sprowokują ich do buntu. Dalsze scenariusze mogą być bardzo różne.
CO ROBIĆ
Jak powiedział kiedyś Arne Naess: linia frontu w obronie przyrody jest na tyle długa, że starczy miejsca dla każdego. Niezależnie jednak od efektów protestów przeciw globalizacji, załamania się prędzej czy później antyekologicznego systemu liberalnego, zmian w polityce i rewolucji w ludzkiej świadomości warto ratować dziką przyrodę. Tylko ona jest nieskażoną prawdą – ponad ludzkimi „-izmami” i ideologiami. Ile jej przetrwa – tyle będziemy mieli zasobów, by rozpocząć kolejny raz bardziej harmonijną drogę człowieka przez Ziemię, tę piękną gospodę, w nieskończonej naszej podróży.
Janusz Korbel