Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

JESZCZE RAZ „SS-SYSTEM”

JESZCZE RAZ „SS-SYSTEM”
Formacja SS – jako hitlerowska elita nadludzi – przechodziła intensywne szkolenie, które miało wytępić w SS-manach wszystkie naturalne uczucia i uczynić z nich bezwzględnych fanatyków-ZABÓJCÓW. Jedną z głównych „prac dyplomowych” było własnoręczne zabicie ulubionego psa. Kandydat na übermenscha wstępujący do elitarnej szkoły, dostawał na wychowanie szczenię owczarka alzackiego. Jego zabicie według założeń wystarczało, aby tym samym zabić własne uczucia ludzkie. Potem dla takiego „terminatora” nie było zadań nie do wykonania, a wyrwanie dziecka matce i rzucenie go w ogień – to była drobnostka jak strzepnięcie popiołu z papierosa...

Polak też jednak potrafi nie jedno – oto przykład: przed 30 laty miałem sąsiada (chyba już nie żyje – lepiej, żeby tego co o nim napiszę, nigdy nie przeczytał). Sąsiad miał okazałego owczarka nizinnego o wyjątkowych zaletach serca: ten pies (nie suka) spontanicznie opiekował się małymi kociętami, niańczył je między łapami, a gdy na chwilę odchodził aby coś zjeść lub za inną potrzebą, tak śmiesznie, wysoko podnosił nogi, aby któregoś nie przydepnąć. Piastował prokreacyjne produkty czarnej kocicy owego sąsiada, a także przychówek naszej kotki. Z tym, że sąsiad zostawiał zwykle jednego kociaka, a resztę topił, co było praktyką powszechną i w pewnym sensie zrozumiałą...
Żyliśmy w autentycznie serdecznej przyjaźni, razem naprawialiśmy urządzenia techniczne w jego warsztacie, montowaliśmy w naszym mieszkaniu kaloryfery na gaz, wymienialiśmy dachówki, wspólnie naprawialiśmy i pożyczaliśmy sobie motocykle. W weekendy gościliśmy u nich na wiejskich wczasach – tak po polsku, z obiadem, kolacją, a bywało, że noclegiem... Gdy trafiło mi się być w szpitalu, to przyjechał, aby mnie zabrać do domu. Wracając do zdrowia, zacząłem pisać a sąsiedzi podziwiali moje pierwsze publikacje w prasie...
Potem nieoczekiwanie rozpętał się kataklizm – zupełnie jak miniaturowa karykatura II Wojny Światowej lub humanitarny krach w Ruandzie. otóż sąsiad wykupił dom na własność i od razu postanowił go gruntownie zmodernizować – a swoje życie radykalnie podnieść na wyższy poziom: zamiast roboczego drelicha – garnitur... Zamiast motocykla – samochód... Zamiast prymitywnego zlewu w kuchni i wychodka na podwórzu – porządna kuchnia i łazienka...
Wszystko było zrozumiałe – postęp to jest postęp i basta... Ale okazało się, że ten postęp miał swoją cenę. Na początek sąsiad zabił psa. Nawet nie dlatego – że pies był stary i chory. Zabił, bo pies nie pasował do nowoczesnego mieszkania. Zabił też kotkę wraz z jej kocią córką, wyniańczoną przez tegoż psa. Nie pochował całej trójki tak gdzieś pod krzaczkiem, jak się chowa zwykle czworonożnych ulubieńców domowych tylko na oczach swoich dzieci (miał dwie córki) obdarł zwierzaki ze skóry i wyprawił (miał z tego zrobić jakieś kamizelki , ale skóry w końcu zgniły)... Potem zrobił coś, co mnie początkowo zdruzgotało, a potem przyprawiło o wybuch desperacji godnej Palestyńczyka. Otóż pewnego dnia sąsiad oświadczył, że całość posesji wykupił na własność – a my mamy sp... z piwnicy, strychu i garażu (który razem budowaliśmy!!!). Kazał też wyburzyć prowizorkę, gdzie trzymałem do tej pory swój motocykl... Próbowałem się bronić, ale prawnik rozłożył bezradnie ręce – sąsiad ukrywał przed nami fakt kupna ponad rok (do roku mieliśmy czas upomnieć się o swoje prawa) – a teraz było za późno...
Byłem wtedy głupim, naiwnym chrześcijaninem, który dosłownie traktował Ewangelię – gdzie jest napisane: „nadstaw drugi policzek... chcą od ciebie płaszcza – oddaj jeszcze koszulę” itd... itp... Zapewne zburzyłbym swoją budę i odszedł w pokorze, ale sąsiadowi to nie wystarczało – ponaglał mnie obelgami. Nie pozwolił gruzu zostawić na przeciwległym placu budowy (budowa¬no pawilon handlowy), tylko kazał wynieść na drugi kraniec osiedla. Wtedy zniecierpliwiony coś odwarknąłem, a swoje wyrazy pogardy dołożyła mi jego córka... Może bym i to zniósł, ale jej zimna pogarda zabolała mnie szczególnie, bo zawsze odnosiłem się do niej z delikatnością i szacunkiem... Ale teraz oszalałem: po raz pierwszy w życiu dałem kobiecie po buzi i wywiązało się generalne „mordobicie” , słynne na osiedlu jak kiedyś historyczna rozprawa między Earpami a Clantonami na „O.K. Rancho” w Ameryce. Coltów nie mieliśmy, a w ruchu były tylko pięści i „flekowanie” – bili się wszyscy: ja i mój brat przeciw sąsiadowi, jego żonie (włączyła się do bitki i zaczęła ostro „flekować”, gdy brat w pewnym momencie padł na ziemię) i zięciowi... Nieco oberwała też ciężarna żona mojego brata, gdy próbowała go ratować... Potem sąsiadem zajął się chirurg, a mną prokurator. Jakoś się wywinąłem – kosztami sądowymi obciążono mojego brata. Spłaciliśmy je wspólnie...
Polak jest znany z tego, że nie potrafi trzymać urazy w nieskończoność. Po paru latach wymieniłem z sąsiadami parę uprzejmości, ale czułem , że już nigdy nie będzie tak jak było, a kiedyś trzeba będzie jeszcze coś dopowiedzieć. A teraz właśnie dopowiadam: Dziś takie przykłady i problemy stają się masowe, a desperacja ludzi (podstępnie wyrugowanych z domu, perspektyw życiowych, godności ludzkiej i wielu innych wartości podstawowych) wciąż narasta. Gdy zostanie przekroczony punkt krytyczny – zacznie się „syndrom palestyński”. Początek złego i najgorszego bywa czasem skromny, wystarczy zabić najbardziej bezbronnych i ufnych domowników – własnego psa i kota... Mało ważna jest kolejność rzeczy: czy wpierw zabić zwierzaka, a potem przestać być człowiekiem – czy odwrotnie... W obu bowiem przypadkach trzeba ZABIĆ WŁASNE SUMIENIE ... Dalsze konsekwencje są łatwe do przewidzenia – z tym, że dzisiaj nikt nie poprzestanie na pięści...
Feliks Chodkiewicz
Feliks Chodkiewicz