Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

Jaśnie oświecony kraj

Dzisiaj jest odwilż, na termometrze 4 w skali Celsjusza, na niebie słońce a kaloryfery na maxa. Nie pomaga wietrzenie, niezdatne są ciepłe kołdry i ciepłe piżamy, niezdatne interwencje we własnym zarządzie i we własnej administracji naszej wspólnoty mieszkaniowej (po uwolnieniu się spod władzy gminy 3 lata temu). Zarząd nie chce narażać lokatorów na zmiany, bo strach. Elektrownia chce zarobić, bo taki ma priorytet. Trudno spać przy 22 – 250 (zamiast 18), trudno żyć, trudno nie tyć. Beznadzieja. A może do wszystkiego się przyzwyczajać? Do własnego zarządu wspólnoty również. Byle się nie wychylać, byle się nie narażać. Taką taktykę zresztą obrał sam zarząd i ma święty spokój. Rury wymienić trzeba, dach załatać jak należy. Ale nie - segregować śmieci, nie - oszczędzać światło i ciepło, niech ludziom sprząta ktoś wokół wycieraczki, niech wybory do zarządu będą oczywiście jawne - wszyscy wraz podniosą rękę, to szybciej pójdziemy do domu. Bo ustawodawca pominął tę kwestię – żeby było łatwiej? Wcale nie jest. Ludzie są skłóceni a na korytarzach słusznie jaśnie oświeconych (niechby zabrakło jednej żarówki, to dla dozorczyni koniec świata) zalega grobowa cisza, z rzadka przerywana tylko łoskotem klucza drzwi i kraty, gdy ktoś wchodzi czy wychodzi z własnej celi. Ze świecą szukać w wieżowcu ludzi, z którymi można się porozumieć. Jestem sama Na tablicy ogłoszeń od pół roku królują dwa dyplomy uznania dla wspólnoty: za dojście do finału I etapu a drugi za zajęcie w dzielnicy I miejsca w I etapie w konkursie na najlepszą wspólnotę, zorganizowanym przez pewne czasopismo, z udziałem gminy. Do konkursu przystąpiły tylko dwa bloki na całą dzielnicę. Ale za to są aż dwa dyplomy w gablocie. Teraz tylko ta informacja i nic się nie dzieje. I nikt nie podskoczy. Jeśli ktoś chce zobaczyć jak wygląda laureat to zapraszamy - jak slums. I każdy budynek z osiedla jest lepszy od naszego, choć tablica ogłoszeń – słusznie oświetlona całodobowo – zdaje się świadczyć o czymś innym. I ja zajęłam w ubiegłym roku I miejsce - w biegu, w kategorii kobiet, bo po prostu byłam jedyną kobietą w tym biegu. Jak widzimy prawda bywa niejednoznaczna. Względna. Podejrzana?

Idę do przychodni. Tam jak wszędzie gorąco, bucha ciepłem. Nie da się w płaszczu wytrzymać ani chwili, butów zimowych nie włożyłam ani razu tej zimy, mimo to jestem cała mokra na wejściu. A w rejestracji obowiązkowe światła i obowiązkowe rolety w oknach na całą ścianę. Zwracam się do jednej z rejestratorek w tej sprawie, jako ekolog (z zamiłowania). Nie oponuje a nawet dodaje, że to szkodzi na oczy (oj, szkodzi na wszystko tak wielkie sztuczne pole magnetyczne, którego nie znali nasi dziadowie - i na odporność i na sen) a rolety – no bo zaglądają (to pewnie ci, co ogromnie są ciekawi, co też się dzieje w rejestracji). Rozsuwa jaśnie oświecona żaluzje, gasi parę jarzeniówek, nie wszystkie, nie odważa się na eksperyment. Otwiera za to okno przy kaloryferze. A tam siedzi sobie gruba pani w ażurowej bluzeczce z krótkim rękawem. Ciekawy widok. Ale jej nic nie przeszkadza. Mówię do niej: za dużo grzeją, na co ona: a ja tam nie wiem. Zagaduję inną, obok mnie siedzącą, że palą światła przy oknach. A ona: wie pani, bardzo są niedbali, mojej karty nie wyciągnęli. Beznadzieja.

Idę do lekarza, na piętro. Na długim korytarzu jarzeniówki jak wszędzie – słusznie zapalone w komplecie - rozświetlają biały dzień. I ludziom to nie przeszkadza; zgasiłam i ludziom to też nie przeszkadza.

Wychodzę z przychodni a tu jakiś bank na rogu a w nim festiwal światła, malutkich żarówek, większych żarówek i kul zwisających jak grona, jak wszędzie zresztą, lecz tu z nowoczesnym przepychem, jak to w banku. Szukam strażnika, żeby wygasił choć trochę przy wejściu i przy oknach. Widzę jedynie dwie pracownice w okienku i dwie klientki. Okazuje się, że to nie jakiś bogaty bank a zwykła poczta. Pytam o jakiegoś kierownika, a w jakiej sprawie, w sprawie oświetlenia, proszę zaczekać. Pani naczelnik przychodzi, mówię że jestem ekologiem a świecenie w biały dzień i to przy wielkich oknach to absurd jakiś, dowiaduję się z uprzejmych wyjaśnień, że jest tylko 1 wyłącznik a dlaczego nie zrobić więcej, no właśnie już zgłosiłam w dyrekcji, żeby to zmienili, żeby światła były przy okienkach głównie. No to podziękowałam za rozmowę. Beznadzieja. Jak się okazuje wszędzie w kapitalistycznym systemie jest po 1 wyłączniku (podobnie jak z Matką Ziemią, co to ją mamy tylko jedną), nie można zapalić co drugiej jarzeniówki, co trzeciej; ciekawe, że w mieszkaniu nie zapalają się wszystkie naraz, np. przy wejściu do kuchni. Pozostało mi już tylko chodzić ze spuszczoną głową. Żeby nie widzieć. Sklepy osiedlowe już omijam. Dzisiaj wstąpiłam do nowej biblioteki na osiedlu (stare omijam, bo już znam je od strony świetlistości) a tu iluminacja sufitowa na 80 świetlówek – dla 3 osób: bibliotekarek, bo czytelników trudno spotkać: dlaczego świecicie przy oknach w biały dzień, czy w mieszkaniach też tak świecicie?, a czy to pani przeszkadza?, tak, tylko niepotrzebnie spytałam.

Wstępuję do hipermarketu a tam wiadomo, nie ma pór dnia ni roku, wieczny tropik z sauną, widniej niż na dworze. Jestem na piętrze pod samą kopułą ze szkła i świateł, w środku dnia a tu, na mini stoisku panienka z pachnidłami otoczona 4 lampkami z abażurem - zwykła rzecz. Jestem ekologiem, po co te lampki, nie szastajcie tak światłem, bo skończycie w ciemnościach, to nie ja, to szef tak kazał.

Wracam do domu, wchodzę po schodach z tobołami na 3 piętro, a tu sąsiadka z mojego piętra. Zjeżdża sobie, jak zawsze, choć mogłaby zbiec. A kto by dzisiaj biegał, chyba, że w telewizorze, chyba, że dzieci czasem. Na schodach grzejniki jak szafy. Rozbuchane na zimę, wściekły gorąc. Zrzucam z siebie okrywę, wyskakuję na balkon w bieliźnie.

Na początku była ciemność. I odkrył praczłowiek ogień. Za życia mojego dziadka ludzkość dostała żarówkę. A po wojnie przystąpiono do elektryfikacji wsi polskiej i likwidacji analfabetyzmu. Co mamy dzisiaj? Szklane domy. I wtórny analfabetyzm. Praczłowiek chuchał i dmuchał, żeby nie zgasło. I dziś oto światło się pali wszędzie przez całe dni upalnego lata (mój felieton Totalne oświecenie ... - o tym i innych absurdach z dziedziny ekologii - ukazał się w nr 10/04 „Wegetariańskiego świata” i w „Recyclingu idei”). W oknach biur, sklepów, banków i wszystkiego, co nie zwie się mieszkaniem, z obowiązkowymi światłami przez cały dzień, całą dobę, przez cały rok. I cóż z tego, że żarówki są energooszczędne, skoro jest ich teraz sto razy więcej, niż w czasach moich dziadków i świecą za dnia? Świecą się tak samo często i gęsto w firmach państwowych, jak prywatnych, świecą dla ozdoby w szklanych domach. Bo taka teraz norma. Iluminacja dla iluminacji. A reflektory wokół naszego bloku - czy muszą świecić przez większą część doby? Ja, jako członek wspólnoty nie mam na to żadnego wpływu, choć nie przestaję walczyć. I reflektory samochodów świecą w biały dzień i w słońcu. Bo mają zmniejszać ilość wypadków. Ciekawe dlaczego? Z pewnością wiadomo, że przyczynią się do powiększenia efektu cieplarnianego (szkoda, że na planecie, nie w sercach). Czy ludzie kojarzą wiedzę teoretyczną zdobywaną długimi latami w szkołach z praktyką życia? Czy tak trudno pojąć, że okna służą oświetlaniu pomieszczeń w dzień? Chyba coś kojarzą, bo u siebie w mieszkaniu za dnia nie świecą. Ciekawe, jak ludzkość przetrwała, mimo braku światła? A może właśnie dzięki temu?

Prezydent stolicy ogłosił właśnie konkurs Nasza czysta Warszawa. Ocenie podlegać będzie m.in. czy są rozstawione pojemniki do selektywnej zbiórki odpadów. Ależ są, wiadomo, od paru lat, tylko nie ma chętnych do segregacji - nie widuję nikogo z naszego wieżowca w pobliżu segregatorów, ani by ktoś szedł w tym kierunku. Są zsypy lub - zamiennie - kontenery na zewnątrz budynków - do wszystkiego (na psie kupy z żarówkami i chlebem), taka pomarańczowa alternatywa, z napisem dbaj o czystość (ta czystość nas kiedyś zabije) a gdzieś w pobliżu segregatory. Polak potrafi, jeśli musi, a jeśli nie musi, to wygodniej jest mu wyrzucić wszystko razem, skoro istnieją takie kontenery do wszystkiego razem i takież zsypy, skoro nie ma osobnych pojemników na odpadki kuchenne (na kompost)... Gdyby zlikwidować pojemniki „do wszystkiego”, a pomnożyć liczbę segregatorów – prawie nie mielibyśmy śmieci. Nie wiem, jak jest za granicą, posługuję się wyobraźnią. Wszak ktoś wystudiował stołek menadżera. Tylko co z tego wynika? Że ma kasę. A zarządzanie kojarzy się z rządzeniem, władzą, mniej z dbałością o gospodarność. Ogromna większość ludzi potrzebuje autorytetów przywództwa i prawa. Postawienie segregatorów nie wystarczy. Nie wystarcza też osobisty przykład, co widzę po mojej sąsiadce, która nie naraża się na niekonwencjonalne zachowania. Wywieszam apele w bloku o segregację śmieci (bez porozumienia z zarządem, który odbiera to jako dziwactwo albo też w ogóle nie odbiera) - ostatni wisiał na drzwiach przez miesiąc (!). A Polak nadal ma wygodę. A menadżerowie stołki. A Ziemia ma śmieci. Mało tego, w stolicy nie ma żadnej organizacji ekologicznej, która zajmowałaby się tymi sprawami. Szukając kontaktów z ekologami, natrafiłam tydzień temu na ogłoszenie w Ofercie o Stow. Ekol. Gregorian (jak się okazało nie jest z Warszawy a z Zamościa). Ciekawe, że byłam jedną spośród dwóch osób ze stolicy która zareagowała na to ogłoszenie - w ciągu miesiąca. Gdybyż stolica liczyła więcej niż 3mln obywateli... Jestem sama. Beznadzieja.

Wygodnictwo... Ucieczka od myślenia... Niech ktoś inny pomyśli, na pewno coś wymyślą (baterie na słońce i na deszcz?), ktoś posegreguje śmieci, posprząta (psie kupy, las...). Po nas choćby śmietnik. A dla wnuków – plastikowa planeta. Ucieczka od odpowiedzialności to ekofaszyzm. Człowiek nie jest stworzony do przeżuwania swego życia w cieple i wygodzie prywatnego więzienia, bo żyje w cywilizowanym społeczeństwie, które go wyedukowało, choć zbyt często wydaje się, że żyjemy w dżungli. Ziemia jest naszym wspólnym dobrem. Eksplozja informacji naukowo-technicznej doprowadziła do wielokroć groźniejszej eksplozji – eksplozji ignorancji. Ludzie zatracili umiejętność współżycia ze sobą i przyrodą na ziemskim globie. Rośnie epidemia schamienia rozsianego. Kryzys ekologiczny i moralny w skali globalnej. Wszystko, o czym tu piszę dotyczy kwestii porozumienia między ludźmi w imię ich własnej szczęśliwości, w imię obrony praw najważniejszych, a mówię o tym wprost, mówię o życiu jako takim, bo tak właśnie wyobrażam sobie prawdziwą międzyludzką solidarność. Tymczasem zamiast słów i czynów godnych a sensownych i praktycznych stykam się zewsząd z tezami o naruszaniu etyki chrześcijańskiej (ano przecie jest naruszana, ano przecie odnosi się ona wyraziście do poszanowania planety Ziemi, tylko o tym aspekcie czemuś się zapomina...), o grzechach przeciwko czci dla Boga, o grzechach przeciwko kultowi papieża, o grzechach przeciwko życiu nienarodzonemu (zamiast adoptować już narodzone dzieci). A może uprościć dekalog: nie szkodzić, szanować wszystkie istoty, pomagać innym, być sprawiedliwym.

Prawdziwym problemem dzisiaj nie jest to czy maszyny myślą, ale czy ludzie to robią.

Nadciągają jeźdźcy apokalipsy
Ziemia płacze
Ziemia kipi
A bal na Titanicu trwa
Więcej światła!
Jarzeniówki i żarówki
W czasach ciemnoty
(no i dużo, dużo wędliny)
Ciemniak świeci
Nie zna miary
Więcej światła!
W dzień!!! I w nocy!!!
Więcej światła!!!
Obudź się!
Zgaś światło.
Warszawa
11.2.2005
Bożena Kucner