GDYBY WSZYSCY LUDZIE… CZ. 2
MILENIJNY KRZYŻ NA PRZEŁĘCZY RĘDZIŃSKIEJJeden z wielu krzyży wznoszonych na Dolnym Śląsku 2000 lat po narodzeniu Chrystusa miał powstać na najwyższym szczycie Karkonoszy. W uzasadnieniu odmowy lokalne samorządy i rada Karkonoskiego PN przytoczyły: zakłócenie krajobrazu, przeszkodę w przelocie ptaków, dewastację środowiska przez pielgrzymki, oraz …zanieczyszczenie powietrza. Widocznie władze osądziły, że turyści są kulturalniejsi od pielgrzymów, ptaki zatraciły zdolność reakcji na przeszkody, a tysiące świeczek stworzą smog jak w Londynie w XIX w. Wieże telefonii komórkowej, które widziałem nawet w najbardziej malowniczych częściach Polski, nie wzbudzają podobnych obiekcji. W efekcie stanął w Rudawach Janowickich, które stanowią wschodnie obrzeże Kotliny Jeleniogórskiej.
CORAZ SZERSZE KRĘGI
Piece na słomę, trzcinę i zrębki drzewne zataczają coraz szersze kręgi wokół pionierskiej instalacji w dyrekcji Przemkowskiego Parku Krajobrazowego – za 20 lat biomasa ma pokryć ok. 10% całego zapotrzebowania energetycznego kraju. W państwach Unii energie odnawialne pokryją więcej, ale przy większym udziale kapitałochłonnych energii np. wiatrowej i pływowej.
Dotychczas w Polsce zaistalowano kotły na biomasę, od domowych po osiedlowe, jak w Lubaniu Śląskim, gdzie po instalacji następnego kotła (także produkcji polskiej!) ciepłownia będzie miała moc 8 MW. W duchu życzyłem sobie, by podobnie przyjęły się oczyszczalnie słoneczno-wodne. Ekonomika obu technologii jest podobna w porównaniu z bardziej skomplikowanymi, „twardymi” technologiami konwencjonalnymi: zdecydowanie niższe koszty inwestycji i eksploatacji, przy znacznie lepszych osiągach ekologicznych.
Właśnie w lubańskiej kotłowni towarzyszyłem dyr. Cieślakowi na ogólnopolskiej konferencji energetyków biomasy. W przystosowanym na tę okazję magazynie ogromnych bali słomy i trzciny wysłuchałem, co piszczy w polskiej biomasie. Przedstawiciele gmin wykazali, że oszczędności na aktualnych kosztach paliwa spłacają inwestycję w biomasę do 2-3 lat.
Jak zaraźliwe są idee dyr. Cieślaka przekonałem się po zebraniu z mieszkańcami Jakubowa nt. oczyszczalni wiejskiej. Pan Waldemar Figura, dyrektor spółki, która eksploatuje przeciążoną oczyszczalnię miejską w Przemkowie, podczas mojej prezentacji – albo wcześniej pod wpływem pana Cieślaka – wpadł na pomysł wykorzystania procesu słoneczno-wodnego w hodowli trzciny dla ciepłowni. Przemkowską oczyszczalnię otaczają setki hektarów podmokłych łąk od 1904 r., kiedy wielki pożar lasów otaczających miasto przekształcił je w nieużytki. Mogłyby produkować biomasę dla energetyki na pokarmie z miejskich ścieków.
ZABYTKI I TRADYCJE
Z biomasy w Lubaniu Śl. po południu przestawiamy się w sąsiedniej Złotoryji na rewaloryzację zabytków techniki. Seminarium zorganizowano w ramach Dymarek Kaczawskich, 3-dniowego festynu z główną atrakcją w pobliskiej Leszczynie, gdzie zachowały się piece do wytapiania miedzi z XIX w., czyli dymarki. Dlaczego pan Marek poświęcałby czas na ten temat, zrozumiałem na przyjęciu dla delegacji z Niemiec i Alzacji. Byli tam państwo Piątkowie piszący o historii hutnictwa i kopalnictwa dolnośląskiego oraz kilku działaczy. Dzięki nim zabytki mają szansę się uratować. W kaczawskich lasach odnaleziono szyby i sztolnie upadowe. „Jedną sztolnię odkopaliśmy do głębokości kilku metrów”, wynurzył się pan Marek.
W Leszczynie na Dymarkach w kolejce do chleba pieczonego w starym piecu nie doczekałem się, ale dostałem „2 dymary” bite na miejscu. Oglądałem wydmuchiwanie wielkich bombek szklanych.
Dymarki zlał deszcz. Grzałem się przy wytopie rudy, gdzie robiło się coraz ciaśniej od przemoczonych turystów. „We wrześniu zapraszamy do Przemkowa na święto miodu i wina”, pan Marek rozgrzewał zmokły tłumek. To tylko przypomnienie tradycji. W 1793 r. hrabia von Reuss założył pod miastem winnice i sady, a potem baron von Seherr-Thoss rozwinął pszczelarstwo. Widocznie arystokratycznym podniebieniom nie wystarczało piwo, na którego wyszynek w Przemkowie zezwolili kolejni władcy Śląska: Henryk VIII w 1387 r., czesko-morawski Władysław Jagiellończyk w 1508 r. oraz habsburski Ferdynand I w 1561 r. Dopiero w 1692 r. austriacki cesarz Leopold I nadał właścicielowi Przemkowa hrabiemu von Proskau przywilej warzenia piwa. Za królów pruskich, w 1756 r. na browarników i wyszynkarzy przemkowskich nałożono obowiązek ściągania podatku od towaru. Pan Marek nic nie wspominał, czy planuje Piwowarki Przemkowskie.
Silne są też przemkowskie tradycje przemysłowe. W 1906 r. książę Ernst Günther von Schleswig-Holstein postawił odlewnię „Dorothenhütte”. Produkowała żeliwo emaliowane, od garnków po wanny, kontynuując tradycje zbudowanych przez Freidricha von Schleswig-Holstein hut: „Friedrich Christianhütte” z 1895 r. oraz „Henriettenhütte” z 1870 r., która była rozbudową huty z 1794 r., bazującej na wcześniejszym piecu do wytopu rudy darniowej. Zamiast rudy miejscowej von Schleswig-Holsteinowie zastosowali rudy górnośląskie, przez co obniżyli koszty produkcji i zwiększyli jakość wyrobów. Z węgla drzewnego z okolicznych lasów przestawili procesy hutnicze na koks, co niestety odbije się efektem cieplarnianym na Ziemi, jak wiele „postępowych” wynalazków z okresu rewolucji przemysłowej.
Nie udało się uchronić centrum łączności z flotą radzieckich łodzi podwodnych …na terenie przemkowskiego parku. Po rozpadzie Układu Warszawskiego Rosjanie zostawili pod Wilkocinem prawie kompletne obiekty i urządzenia ściśle tajnej bazy zbudowanej w 1984 r. „Nawet polskie wierchuszki nie miały tam prawa wstępu”, pan Marek wyjaśnił rangę obiektu dla obronności ZSRR. Do opuszczonej bazy pierwsi weszli amerykańscy specjaliści z CIA, którzy przedtem nie mogli połapać się w radzieckiej technice. Następnie miejscowi złomiarze i poszukiwacze skarbów tak zniszczyli obiekt, że jedyne zastosowanie, jakie znalazł dla niego dyr. Cieślak to bycie kryjówką dla nietoperzy. A miał nadzieję na stworzenie skansenu techniki wojennej.
REPATRIANT
Dyr. Cieślak pod swą pieczą ma również Park Krajobrazowy Chełmy z siedzibą w Myśliborzu, na malowniczym Pogórzu Kaczawskim, gdzie na mapach widnieje Wąwóz Myśliborski. Na zacienionych skałkach rośnie tam chroniony gatunek paproci – języcznik. Po drodze z Przemkowa zabieramy z osiedla w Legnicy pana Edwarda, podwładnego w Centrum Edukacji Ekologicznej w Myśliborzu. „W tych blokach żyją nietoperze”, zaskoczył mnie kolejną ciekawostką pan Marek. Mieszkają w pustkach w płytach betonowych. Wydają piski i tak odkryto ich niezwykłą kryjówkę. Dowiedziałem się też, że na dachach bloków żyją ptaki drapieżne – pustułki.
Wśród myśliborskich łąk wysokich po pierś, pan Edward objaśnia: „Widać wygasłe wulkany sudeckie, ich szlakiem można wędrować pod Drezno. Stożek za mgiełką to Ślęża 40 km od nas, a gdzieś po drodze był obóz koncentracyjny Gross Rosen. Tam, już na niżu środkowo-europejskim, leży Jawor”.
W ośrodku pan Edward pokazuje mi salę eksponatów i uchyla rąbka historii rodzinnej. Stojąc wśród wypchanych zwierząt, plansz epok geologicznych oraz pleksiglasowego cylindra wypełnionego puszkami, opakowaniami po chrupkach i in. śmieciem współczesnym, ujawnia swe pochodzenie. Z rodziną, która uchroniła się na Ukrainie przed ekstremistami podczas II wojny światowej, po wielu dniach i nocach podróży Edzio przybył wagonem towarowym na Dolny Śląsk. Pamięta słoninę – jedyną strawę podczas podróży w nieznane. Zakwaterowano ich u Niemców, którzy także żyjąc w lęku o przyszłość, wymieniali z przybyszami kaszę i mąkę na ukraińską słoninę.
Po wysiedleniu Niemców na Dolny Śląsk przybyło do końca 1947 r. 900 tys. przesiedleńców z ziem centralnej Polski, ok. 800 tys. repatriantów ze Wschodu i kilkadziesiąt tysięcy ludzi z południowo-wschodniej II Rzeczpospolitej. Pół wieku różnicy w czasie, a jakież podobieństwo do obecnej tragedii bałkańskiej …i nie tylko bałkańskiej.
„ZUSAMMENARBEIT”
Być może wnuki wysiedleńców śląskich, a może potomkowie Słowian Połabskich, Andreas i Claudia z niemieckiego parku w Rudawach w towarzystwie tłumaczki – Polki z Niemiec, gościli u dyr. Cieślaka z okazji Dymarek. Dogadali się co do wymiany grup młodzieżowych. Marek Cieślak widzi przyszłość Dolnego Śląska we współpracy sąsiadów dzielących losy tego atrakcyjnego skrawka Europy. W tym duchu byłem z gośćmi z niemieckich Rudaw na koncercie benefitowym w Jaworze w Kościele Pokoju z połowy XVII w.
Władcy Śląska próbowali narzucić mieszkańcom własne wyznanie. Po największej wojnie religijnej w dziejach nowożytnej Europy – wojnie trzydziestoletniej (1618-1648), której boje, głody i plagi zniszczyły 1/3 ludności Śląska – pokój westfalski przyznał śląskim ewangelikom prawo swobodnej praktyki religijnej na części dzisiejszego Dolnego Śląska. Katolicy starali się jednak ograniczyć tę wolność, zabraniając ewangelikom murować kościoły. W Jaworze powstała więc świątynia o szkielecie drewnianym, bez fundamentów. Wewnątrz 4 piętra empor są bogato zdobione malowidłami. Przeszkoda narzucona „konkurencyjnemu” wyznaniu zaowocowała inwencją, którą trzy i pół wieku później UNESCO wyróżniło jako pomnik kultury.
Na zewnątrz parkowały autokary z rejestracją D i CZ, a w zwróconych ku sobie nawach na koncercie niemieckiego chóru chłopięcego „Mindsbacher Knabenchor” Polacy siedzieli naprzeciw gości z krajów historycznie związanych z regionem dolnośląskim. Baron Siegfried von Richthofen z Niemiec we współpracy z władzami Jawora wspomaga odbudowę obiektu. Na ten cel idą dochody z Jaworskich Koncertów Pokoju odbywających się regularnie w remontowanym zabytku. Baron powiedział bezbłędnie w obu językach: porozumienie – Verständigung, kształtowanie zaufania – Vertauensbildung, współpraca – Zusammenarbeit. „Ulegniemy wpływom niemieckim? Czy będziemy współpracować jako suwerenne kultury i narody?” mgr Cieślak nie zna odpowiedzi. Świeżo po poznaniu konfliktu bałkańskiego, dla mnie odpowiedź jest oczywista dla narodów na terenach spornych: współistnienie i współpraca suwerennych.
RZĄD NIE POMOŻE
Przy budce informacji turystycznej w Janowicach Wielkich, skręcam w ulicę wyłożoną kostką granitową. Rzędy rozłożystych drzew, równie starych jak kostka, obiecują przyjemny posiłek w ogródku przed sklepem. Przy sąsiednim stoliku, postawny młodzieniec dzieli się z drobniejszym kolegą przeżyciami, od czasu powrotu z tynkarskiej roboty w Niemczech: „Szef powiedział nam o powodzi w Polsce, widziałem naszą miejsowość w telewizji, rzuciłem wszystko i byłem tu następnego dnia. Tylko zdążyłem ucałowć dziewczynę, a tu telefon ze straży ochotniczej, by zaraz się stawić. Wróciłem z akcji dopiero po 3 dniach. Pływaliśmy od domu do domu. W niektórych ludzie byli na górnym piętrze z wyniesionym z dołu meblami. Pacany mówili, że to ich niepierwsza powódź i nie wyjdą, bo nie chcą znów stracić dobytku. Jako strażacy mogliśmy ich tylko ostrzec. Po nas przybyli płetwonurkowie policji z psychologiem. Jeśli i to nie pomogło, policja kazała podpisać, że ludziska nie chcą wyjść mimo ostrzeżenia. Gdy nadeszła fala, widziałem płynące meble”. Większy łyknął z butelki, podczas gdy kolega z niedowierzaniem kręcił głową.
Nie przejeżdżałem przez rejony fali powodziowych, ale widziałem, co powyprawialy małe strumyki. Niedaleko Janowic, trzech mężczyzn brodząc po kolana, usuwało kamienie z podmytego brzegu, przygotowując fundament nowego muru. Na brzegu wzdłuż domu leżał wał z naprędce zwalonego gruzu, kamieni i worków z piaskiem. Dom ocalał, ale za wałem w dół strumienia szalona woda wymyła nowe koryto przez ogród. Pnie drzewek owocowych, ostałych wśród wypłukanej murawy, straciły w nurcie biel wapienną. „Beton hydrauliczny, twardniejący w wodzie?” zagadnąłem. Jeden z mężczyzn potaknął, nie odrywając się od pracy, jakby ścigali się z nadchodzącym żywiołem. „Musimy sobie pomagać sami, rząd nie pomoże”, ciągnąłem, pomny ogłoszenia w Jakubowie pod Przemkowem. Z takim mottem dolnośląska organizacja rolników apelowała o pomoc dla zalanej Gdyni. Po kilku tygodniach sytuacja odwróciła się: pomocy potrzebowalo południe.
Większy zmienił temat z powodzi na pracę: „Nie wiem, czego szukam w Niemczech. Nasze płace się pomału zrównują, pracy w Jeleniej dość, a u Niemca łaska. Poza tym mam warsztat krawiecki. Moje miejsce jest tutaj”.
JARZĄB SZWEDZKI
„Jedna z tylko 2 ulic w Europie obsadzona jarząbem szwedzkim…” czytałem na jednej z planszy zachwalających atrakcje Janowic na narożnej budce. Dopiero teraz przyjrzałem się drzewom: szpalerów tego gatunku jeszcze nie widziałem. Rzuciwszy okiem na starannie wykonane metki przy każdym artykule w kiosku Ruchu obok, wiedziałem: ta sama ręka wykonała plansze. Z kiosku wyszła właścicielka, „Same władze nie uszanują tej świętości. Dziś obcięli gałąź – niby przeszkadzała tirom, a mają dojazd z drugiej strony. To jest zabytek przyrody. ”
Podzieliłem jej oburzenie. „Ciekaw pan naszych stron? Otworzę budkę”. Wewnątrz z własnej inicjatywy zbiera pamiątki po świetnych czasach Janowic i okolicznych Rudaw – ruchliwego niegdyś podrejonu sudeckiej turystyki, obsługiwanej przez browarek w każdej mieścinie oraz niezliczone zajazdy, gospody i ogródki piwne. Najwięcej w minimuzeum jest właśnie porcelanowych kapsli z nazwami browarów i piw.
„Niemcy, którzy tu mieszkali przywożą mi przedwojenne rzeczy”, mówi kustoszka budki. Jedna ze starych widokówek opatrzonych napisem „Riesengebirge” (Sudety) przedstawia widok z uzdrowiska w Radomierzu, u podnóża Gór Kaczawskich 3 km na północ od Janowic. „To był wg znawców jeden z najpiękniejszych widoków”, wyjaśniła kustoszka. „A tu niech pan popatrzy na starą Miedziankę, prastare miejsce wydobycia rozmaitych kruszczców. Jeszcze tak wyglądała zanim na początku l. 1950. Rosjanie zamnknęli tam kopalnię uranu”. Miasteczko opustoszało, budynki bezmyślnie rozebrano (a może rozgrabiono?) na budulec, a zrównane place zarosły.
Z rynku, ulic, urzędów i paru kościołów pozostała tylko garstka budynków i jeden kościół w szczerym polu. U wylotu z miejscowości, przy zardzewiałym znaku „Miedzianka” i barwnych kwiatach w ogródku, zapytałem przechodzącego malca o kopalnie. „Wiem, gdzie jest jedna, ale mama zabroniła wchodzić”, odpowiedział roztropnie.
Mnie nauczyło NATO. Po zweryfikowaniu faktów o rudzie uranowej i o skutkach broni ze zubożonego uranu nie odważyłem się, być może paranoicznie, zwiedzić zabytku-kopalni uranu pod Kowarami, choć mozolnie podjechałem do niej stromą drogą przez las. Nieopodal kończono budowę hotelu z inhalatorium radonowym. Istniejące za III Rzeszy kopalnie w Kowarach i Miedziance przejęli Rosjanie. Bez właściwego zabezpieczenia wywozili wzbogacony urobek ciężarówkami na lotnisko w Legnicy, a stamtąd do ZSRR. Jak w łagrach, w kopalniach pracowali więźniowie, ale też żołnierze radzieccy oraz miejscowa ludność. Podobno spośród zatrudnionych pod ziemią Polaków niewielu przeżyło ponad 30 lat.
MILITARIA STARSZE I NOWSZE
Turystów i kuracjuszy w Riesengebirge obsługiwała rozbudowana sieć kolejek elektrycznych. Można domyślać się tamtej świetności, choćby z okazałego niegdyś budynku dworca w Janowicach, z ciekawymi szczegółami architektonicznymi w drewnie. Dziś stoi zaniedbany, choć ktoś w nim mieszka, a co parę godzin zatrzymują się na stacji pociągi z całej Polski w drodze do Szklarskiej Poręby. Na parterze zakratowane okienko kasy wygląda na salę pokrytą graffiti. Wysoko, poza zasięgiem wandali, wiszą plansze z widokówkami polskich stacji kolejowych. Wstępuję na krzesło, by się im przyjrzeć. Rozpoznaję niektóre stacje, od ozdobnych, wybudowanych przez zaborców Polski, po nudnawy funkcjonalizm peerelu.
„Ruscy rozmontowali trakcję i wywieźli. Odbudowano ją dopiero w l. 1970, w ramach elektryfikacji PKP. To co mamy nie dorównuje sieci za Niemców”, dowiedziałem się dnia następnego od piwoszy przy małym sklepiku w Trzcińsku – ośrodku wspinaczki skalnej koło Janowic. Mnogość skałek o fikuśnych kształtach od lat przyciąga wspinaczy do Rudaw.
DZIAŁALNOŚĆ GOSPODARCZA
Centrum Edukacji Ekologicznej dzieli budynek z dyrekcją Parku Krajobrazowego Chełmy. Jest administracyjnie odrębne, by prowadzić działalność gospodarczą. Jako jednostka budżetowa park krajobrazowy nie miałby takiego prawa. A w Myśliborzu gospodarować jest czym. Staraniem poprzedniego dyrektora powstało tam nowoczesne schronisko wycieczkowe. Do kameralnego poznawania przyrody służą pomieszczenie z darami od muzeów oraz sale dydaktyczne.
Na zewnątrz przechadza się kilka boćków, które straciły zdolność latania, ale życzliwi ludzie przynieśli je do ochronki. Wynoszą się pod płot od zgiełku trzech wycieczek młodzieży w różnym wieku, które zatrzymały się w schronisku pod koniec roku szkolnego. Na maleńkim oczku wodnym króluje kaleki łabędź. W klatce przy wejściu do ośrodka skacze po gałązkach uratowany grubodziób. Klatki przy ogrodzeniu mieszczą sówki uszate, puszczyki, myszołowy i jedną wronę siwą. Puste klatki czekają na nowych pacjentów. Na zapleczu sterty drewna na ogniska. Drobiazg, ale na cięcie i rąbanie drewna za paręset złotych trzeba wystawić kontrakt tak samo, jak na komputery za kilkadziesiąt tysięcy złotych. „Właśnie ogłosiliśmy przetarg. Będziemy niedługo korespondować pocztą elektroniczną”, obiecuje pan Marek.
A w ośrodku w Piotrowicach kończono studnię-rabat kwiatowy, gdzie przedtem stał obskurny betonowy krąg ujęcia wody. Dla lepszej estetyki, widzianej z drogi i z kempingu na podwórzu, beton obłożono i nadbudowano kamieniem polnym. „Studnię” zwieńczono, podobnie jak bramę wjazdową, daszkiem z trzciny z czapą wrzosową. Parking został artystycznie wyłożony pasmami z tegoż kamienia – taniego odpadu z kopalni żwiru. Pan Marek uchwycił moje spojrzenie na krzywy płot z elementów betonowych, „Będzie obsadzony bluszczem”.
Dzięki ludziom jak mgr Cieślak, inż. Jurkiewicz, pan Gucma, dyr. Figura, pan Ścibor oraz tysiącom innych, którzy czczą Stwórcę, mądrze chronią Jego dzieło – przyrodę i z głową używają dla dobra człowieka to, co natura rodzi, kraj pięknieje nam i pomału staje się lepszy, mimo codziennych narzekań.
Piotr Bein
na kolejnym kilkumiesięcznym pobycie w kraju
z Vancouveru w Kanadzie piotr.bein@imag.net