"Zielone Brygady" – niezależny głos ekologów
Skąd ta ekologia?
Swoją działalność społeczną zacząłem jako uczeń Technikum Chemicznego w Oświęcimiu, trafiwszy trochę przypadkiem na spotkanie Ruchu Ekologiczno-Pokojowego „Wolę być”, które odbywało się w Domu Harcerza w Gdańsku podczas ferii zimowych 1987. Poznałem tam wspaniałych ludzi, dowiedziałem się o sprawach, o których nie miałem bladego pojęcia, oczarowała mnie atmosfera aktywizmu. Powrót do internatu i próby przeszczepienia działalności na grunt lokalny zderzyły się z trudnościami, z których największą było zainteresowanie MO.
Półtorej roku później znalazłem się na Wydziale Chemii na UJ w Krakowie. Tu wprost wrzało od inicjatyw, spotkań, możliwości poznania ludzi, którzy robili coś ważnego. Zaangażowałem się w Federację Zielonych – Grupa Krakowska, nie stroniąc od kontaktów z innymi ruchami.
Początki Zielonych Brygad
Na wiosnę 1989, bodaj 30.03 (łatwo zapamiętać taką datę) trafiłem na spotkanie założycielskie redakcji „Zielone Brygady. Pismo Obrońców Środowiska” w Naukowym Kole Chemików UJ (NKCh UJ), które wtedy – jak niemal wszyscy – trochę „spiskowało”, zajmowało się działalnością niezależną itd. Studenci byli wtedy aktywni na różnych polach: politycznym, ekologicznym, kulturalnym czy religijnym. NKCh UJ zorganizowało w 1987 r. akcję badawczą „Studenci Wiśle” oraz międzynarodowe Seminarium „Studenci na rzecz Środowiska” (1988). Na nim padł pomysł pisma ekologicznego. Ale na jego realizację przyszło czekać jeszcze ok. roku. O ile wiem nazwa powstała w trakcie burzy mózgów. Ktoś rzucił żartem „Zielone Brygady” i tak już zostało. Z pewnością była to nazwa kontrowersyjna (skojarzenie z terrorystycznymi Czerwonymi Brygadami) i nie do końca adekwatna (założeniem pisma było prezentować opinie różnych odłamów ruchu ekologicznego, nie tylko tych „zbuntowanych” ale także „profesjonalnych”). Należy pamiętać, że były to czasy kiedy środowisko np. w Krakowie czy na Śląsku było naprawdę poważnie zatrute, ludzie chorowali, więc głosy nawołujące do radykalnych działań nie były odosobnione. Zresztą kto dziś się zastanawia nad genezą i adekwatnością nazwy np. „Gazeta Wyborcza”. Podtytuł „Pismo obrońców środowiska” szybko zmieniono na „Pismo ekologów” (co raziło np. naukowców zajmujących się tą dziedziną nauki) by lepiej wpisać się w „ruch zielonych”.
Pismo otrzymało znaczące wsparcie ze strony UJ, z czasem jednak stało się wyspecjalizowaną działalnością Fundacji Wspierania Inicjatyw Ekologicznych, założonej przez ludzi związanych z Federacją Zielonych – Grupa Krakowska. Środki na start i początkową działalność otrzymywaliśmy ze Swedish NGO Secretariat on Acid Rains (kto dziś pamięta o kwaśnych deszczach?), z holenderskiej fundacji Natuur en Milieu Poland przemianowanej potem na Milieukontakt Oost- Europa, German Marshall Fund of the US, Ambasada USA, Regional Environmental Center for Central and Eastern Europe, Solidarność Polsko-Francuska, Instytut na rzecz Demokracji w Europie Wschodniej (IDEE) i wiele innych. To nie zawsze były pieniądze: pamiętam podarowaną nam maszynę do pisania ze szwedzką klawiaturą czy przyjazd pewnego Holendra z autem pełnym papieru. Potem pojawiły się źródła krajowe: Ministerstwo Środowiska, Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, pod koniec także środki unijne.
Tłuste i chude lata „Zielonych Brygad”
Pierwszy numer pisma (12 stron A5, matryca przygotowana na drukarce igłowej, charakterystyczny zielony druk) wydaliśmy w maju 1989, ostatni w grudniu 2007. W szczytowym momencie nakład osiągał 3 tys. egz. Pismo utyło do 120 stron, potem przeszło na format A4 z kolorową okładką. Z założenia był to miesięcznik, przez pewien czas w latach 1998-2000 pismo było nawet dwutygodnikiem, potem wróciło do formuły miesięcznej ale zaczęły się coraz większe problemy, przerwy, problemy z regularnością, z tym, żeby wydać w roku 12 numerów, nawet łączonych. Ze względu na opóźnienia dotacji w latach 2005-2007 poszczególne numery nie miały nawet wskazania do jakiego miesiąca się odnoszą.
Mimo kontrowersji pismo cieszyło się uznaniem: prof. Stefan Kozłowski, Doradca Prezydenta RP ds. Ekologii i Ochrony Środowiska, były Minister Ochrony Środowiska, zwrócił się do redakcji z propozycją udziału w Radzie Ekologicznej przy Prezydencie (1993). Ministerstwo Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa nadało redakcji srebrną nagrodą za zasługi dla ochrony środowiska (1996). Z okazji 70-lecia swego istnienia LOP przyznała „Medal za zasługi dla ochrony przyrody i kształtowania środowiska” (1998). Byliśmy też zapraszani do komisji grantowych i rad w Ministerstwie Środowiska, Narodowym i Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska.
Od początku cel pisma był jasny. Powtarzane w każdej stopce motto brzmiało:
I TY JESTEŚ ODPOWIEDZIALNY ZA OBIEG INFORMACJI EKOLOGICZNEJ!
ZB służą wymianie informacji i poglądów między „firmami” szeroko pojętej ekologii, bez żadnych formalnych zależności, bez ambicji do tworzenia wokół siebie „centrum”, integrowania i unifikowania ruchu ekologicznego.
Jeżeli sam o sobie nie napiszesz – nikt o Tobie nie napisze! Nadsyłajcie zapowiedzi planowanych „imprez” oraz opisów tych, które się odbyły. Czekamy na oryginalne informacje i teksty (o lokalnych problemach, prezentacje grup i działań proekologicznych, „filozoficzne” i inne).
Autorzy reprezentują swe własne poglądy a nie poglądy redakcji i biorą odpowiedzialność za przytaczane informacje!
O co chodziło w tej deklaracji? Na przełomie lat 1980/1990tych pojawiało się w Polsce mnóstwo grup nieformalnych, ruchów, klubów, kół, komitetów, komisji, stowarzyszeń, a z czasem i fundacji mających na celu zajmowanie się jakimś aspektem „ekologii”. Wszelkie próby ich jednoczenia spotykały się z alergicznymi reakcjami. Zwykle jedynym efektem takich działań było powstanie jeszcze jednej organizacji, co jeszcze bardziej powiększało problem rozdrobnienia. Dlatego naszym celem nie było jednoczenie ruchu na siłę, ale usprawnienie wymiany informacji. Oczywiście w tym czasie powstawało też mnóstwo czasopism o mniejszych lub większych ambicjach, kończących jednak żywot po kilku numerach. Wygląd pierwszych wydań „Zielonych Brygad” nie wskazywał na to, że to pismo będzie inne. Nasza konsekwentna praca spowodowała jednak, że ZB przez kilkanaście lat wychodziły regularnie i docierało do wszystkich organizacji i instytucji, które udało nam się namierzyć. Autentycznie pluralistyczne podejście do różnych poglądów zaowocowało powstaniem szerokiej platformy wymiany informacji. Oczywiście miało ono też wrogów: takich, którzy chcieli „cenzury” tej czy innej opcji czy tych, którzy nie chcieli się „zniżać” i publikować obok pewnych osób. Nie można pominąć faktu, że publikowanie polemik zaniżało czasem poziom merytoryczny, powodowało znudzenie i irytację części czytelników.
Mimo niepłacenia honorariów, przez cały czas otaczało nas mnóstwo autorów. To czego nie udawało się zmieścić w grubnącym wciąż czasopiśmie, publikowaliśmy w serii broszur i książek Biblioteka „Zielonych Brygad”. Ukazało się ich ponad 62, do tego ok. 40 broszur i książek wydanych na zamówienie różnych osób i instytucji oraz w koprodukcji.
Prócz tego w l. 1989-1997 wydawaliśmy po angielsku kwartalnik „Green Brigades” stanowiący wybór tekstów z „Zielonych Brygad” i innych polskich pism. W l. 1994-1995 redagowaliśmy międzynarodowy kwartalnik „Grasshopper. Environmental NGO’s Quarterly of the East Carpathians Region”, poświęconego ekologicznym problemom Euroregionu Karpaty Wschodnie. Teksty były w nim publikowane w językach oryginalnych (ukraiński, słowacki, polski, esperanto) z równoległym tłumaczeniem na angielski. W l. 2000-2001 wydawaliśmy z Białorusinami „Zialony Kraj”.
To wszystko składało się na byt o nazwie Wydawnictwo „Zielone Brygady”, którego działalność bezterminowo zawiesiłem w 2008, nie doczekawszy 20 rocznicy działalności. Strona zb.eco.pl istnieje do teraz i jest na niej dostępny praktycznie cały dorobek Wydawnictwa, jednak nie jest już prowadzona jej aktualizacja. Wciąż jednak odzywają się do mnie dawni autorzy, współpracownicy i czytelnicy zdziwieni, że „nie ma już Zielonych Brygad”, pytający co się stało, jak mogą pomóc.
Powodem zaprzestania działalności były głównie problemy finansowe. Malejąca liczba prenumeratorów, bardzo słaba sprzedaż w sieciach typu EMPiK, nieregularne (i oczywiście nigdy nie pewne) dotacje. Te ostatnie z jednej strony były bardzo istotną częścią budżetu, z drugiej strony zasady ich przyznawania (oraz wspomniana nieregularność) bardzo utrudniały działalność zarobkową. Rynek reklam był zaś zbyt mały, mały był też nakład pisma. Zresztą rygorystyczna zasada nieprzyjmowania brudnych a nawet „szarych” pieniędzy zrobiła swoje.
Oczywiście ważnym czynnikiem, który przeważył o tym, że dalsze istnienie „Zielonych Brygad”, jako medium wymiany informacji w ruchu ekologicznym, straciło sens, był rozwój Internetu, Kontakty stały się szybsze, bardziej bezpośrednie. Odeszły do lamusa ciągnące się miesiącami długie i wielowątkowe polemiki, w które angażowało się szereg autorów.
Myślę jednak, że pismo przez większość czasu swej działalności spełniało swe zadanie aktywizowania, pobudzania do działania, ale i do pisania o swych działaniach. Trudno mi jednak odpowiedzieć czy dałoby się przenieść pozytywne doświadczenia „Zielonych Brygad” do czasów Internetu, Faceboka i Twittera.
A jak to było z Okrągłym Stołem?
Koniec lat 1980tych był czasem burzliwych zmian w naszym kraju. Zbiegło się to z moją przeprowadzką z małej miejscowości do Krakowa na studia. Wchodziłem wtedy w dorosłość i starałem się zrozumieć to wszystko i odnaleźć. W uwagą słuchałem wieści o strajkach, o kontrreakcjach rządu. Podczas przygotowań do matury dawała się w szkole odczuć nerwowość części grona pedagogicznego stanowiącego „aktyw”. Pamiętam jak przyjechałem złożyć dokumenty na UJ. Zobaczyłem napis „WiP, Gołębia, dziś 15.00”. Dowiedziałem się, co to ta Gołębia, pobiegłem i zobaczyłem uliczkę zamkniętą z obu stron przez kordon MO. Na jej środku stało kilku odizolowanych demonstrantów z transparentami krzyczącymi do milicji „no aresztujcie nas!”. Następna krótka wizyta w Krakowie: widok kilku WiPowców na Sukiennicach protestujących przeciw działaniom ZSRR w Afganistanie, a potem zdziwienie, gdy Radio Wolna Europa podało zupełnie inny (powiększony) obraz tego co obserwowałem. Po przeprowadzce na studia starałem się brać udział we wszystkich demonstracjach w Nowej Hucie czy pod konsulatem ZSRR. Niestety także wśród demonstrantów nastroje nie były pokojowe. Nie wiadomo było czym to się skończy. Potem przyszły wieści o próbach rozmów z opozycją, których zwieńczeniem był Okrągły Stół. Traktowałem to jako zwycięstwo strony społecznej, wyraz uznania przez reżim swej porażki, choć widziałem też przejawy „sceptycyzmu” części opozycji, choćby w haśle „wywracaniu Okrągłego Stołu”, które głosili niektórzy koledzy z krakowskiego Ruchu „Wolność i Pokój”.
Będąc w Federacji Zielonych cieszyłem się jednak, że w obradach Podstolika Ekologicznego uczestniczy Wojtek Kłosowski, nasz kolega spod Lublina, a także Radek Gawlik z Ruchu „Wolność i Pokój”, którego poznałem zimą 1987 w Gdańsku, będąc tam na spotkaniu „Wolę być”.
Jako Federacja Zielonych występowaliśmy z hasłem „Idź na wybory skreślać potwory”, w którym „potworami” byli technokraci, osoby znane z antyekologicznego nastawienia. Swoją drogą nasza ulotka z tym hasłem została sfałszowana i użyta do przeciwnych nam celów.
Oczywiście nowy rząd nie spełnił wszystkich oczekiwań. Pierwszym rozczarowaniem była sprawa kontynuacji budowy Elektrowni Jądrowej Żarnowiec. Ekolodzy znów byli w opozycji. Przypomina mi się jak z liczną grupą osób z „Wolę być” przyjechałem do Gdańska na blokadę transportu części do reaktora jądrowego. W niedzielę spod kościoła św. Brygidy miała ruszyć demonstracja antyatomowa. Staszek Zubek – kolega z redakcji „Zielonych Brygad” a jednocześnie działacz krakowskiego Ruchu „Wolność i Pokój” – wręczył mi tubę i powiedział „poprowadzisz demonstrację, tylko uważaj, bo może nas przejąć Gwiazdozbiór” (miał na myśli ekipę Andrzeja Gwiazdy, która była przeciwna „Okrągłemu Stołowi”). Szliśmy więc ulicami Gdańska, skandowałem hasła „bez atomu w naszym domu”, „lepszy kisiel owocowy niż reaktor atomowy”, „w odpowiedzi na atomy budujemy nowe domy”, jednak z każdą chwilą miałem wrażenie, że coraz słabiej słyszę osoby powtarzające za mną hasła, a coraz głośniej hasła polityczne, antyrządowe. Poczułem się z tą tubą jak „rycerz do miecza przypasany”. Zapewne wyglądałem z tą „nieposłuszną” mi demonstracją jak Jan Piszczyk w „Zezowanym szczęściu”. Wiele lat później poznałem Andrzeja Gwiazdę na Festiwalu Obywatela w Łodzi. Wtedy, tak jak w 1989 i teraz uważałem że należy rozmawiać z każdym.
Czy ruch jest ruchem?
Na pewno porównanie ruchu ekologicznego na przełomie lat 1980/1990tych i dzisiaj ujawnia ogromną różnicę, a nawet każe się zastanowić nad zasadnością użycia słowa „ruch” w odniesieniu do tego co widzimy dziś. Mamy teraz pewną ilość bardziej lub mniej profesjonalnych i wyspecjalizowanych „firm” działających w formule fundacji czy stowarzyszeń. Wtedy mieliśmy naprawdę liczne, masowe organizacje, zwykle bez budżetu i biur, cotygodniowe spotkania gromadzące po kilkadziesiąt osób nawet w małych miejscowościach. Nie twierdzę, że dziś jesteśmy mniej skuteczni, ale na pewno jesteśmy bardziej nudni.
Andrzej Żwawa
- Wersja autorska tekstu opublikowanego w 2014 w: „Przez ekologię do wolności. Ruch ekologiczny a 25 lat przemian – refleksje na 25-lecie odzyskania suwerenności Polski” pod red. Andrzeja Kassenberga, Ministerstwo Środowiska, Instytut na rzecz Ekorozwoju, Warszawa czerwiec 2014.
- Andrzej Żwawa (ur. 1968), obecnie prezes Zarządu Fundacji „Koalicja Sprawiedliwego Handlu” – Fairtrade Polska. W ruchu ekologicznym od r. 1987 (Ruch Ekologiczno-Pokojowy „Wolę być”, później Federacja Zielonych – Grupa Krakowska). W latach 1989-2011 pełnił w Fundacji Wspierania Inicjatyw Ekologicznych takie funkcje jak członek Rady Nadzorczej, członek Zarządu, pełnomocnik Zarządu, redaktor naczelny Wydawnictwa „Zielone Brygady”, pełnomocnik ds. serwera MOST.org.pl / ECO.pl, koordynator projektu „Zielona Inicjatywa Godpodarcza”